29 listopada 2012

Odliczając do śmierci... -_-

Mimo dość ponurego tytułu postaram się dzisiaj (rewolucja!) nie pisać zbytnich smutów, tylko walnąć w klimat lekko filozoficzny. A więc zaczynając, drogie dzieci, proszę zapisać temat lekcji, a brzmi on następująco: "17 lat, 11 lat, 5 lat, 4 lata, 2 lata, rok, 2 miesiące"... Ah, jakież to intrygujące. Pierwsze jest chyba oczywiste - początek tzw. osi czasu, czyli 17 lat temu ogłoszono narodziny pewnego resus'a w zadupiu dolnym, zwanym Kielcami w wielkiej wsi zwanej Polską. Tak więc na metę, gotowi, start! 11 lat temu trafiłam na moją bratnią duszę, pierwszą miłość braterską z kimś zupełnie ze mną niespokrewnionym, a mianowicie Brigitte, która aż przez 11 lat górowała na liście przebojów radia Resus-Rock. Jak to się skończyło to widać - skończyło. 5 lat temu nastąpił śmieszny przełom w moim życiu - przejście z podstawówki do gimnazjum, do nowego otoczenia, z czystą kartą, wyzbyłam się tego dystansu do ludzi, jaki nabrałam w podstawówce. Wtedy też wystarczyło mi jedno spojrzenie w oczy, żeby zupełnie zatopić się i udławić falą, jaką dostałam prosto w twarz, a tak dokładniej w serce - zakochałam się po raz pierwszy, tak mega totalnie zakochałam, dałam się ponieść emocjom i pozwoliłam sobie, aby inna osoba stała się moją myślą przewodnią każdego dnia... i trwało to przez jakieś 5 lat. 5 lat temu poznałam też mojego najlepszego przyjaciela i odkryłam świat anime i mangi *w* Wtedy też utworzył się Team :D 4 lata temu byłam uczennicą 2 gimnazjum. Teoretycznie nic ciekawego, ale nie - wtedy ukazała się zła strona nienagannej Madzi, która przychodziła do domu ze szkoły z pochwałą, a na koniec roku dostawała świadectwo z wyróżnieniem. W 2 gimnazjum nastąpiła totalna anarchia. Zapaliłam 1 fajkę (dokładnie Malboro Golda), pierwszy raz piłam (pierwsza impreza była z żurawinówką Luksusową zaś pierwsza wódka czysta to Bols na urodzinach koleżanki w Bukownie - wtedy też na te urodziny pierwszy raz jechałam pociągiem, no i wgl sama poza Kielce :D ), uciekałam z domu, w tym raz na cały tydzień do koleżanki, a miało to miejsce 2 tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Minęło mi tak na prawdę dopiero na początku 3 klasy, kiedy usłyszałam parę mądrych słów od pewnej mądrej osoby, która mimo mojego całego zgorszenia potrafiła ujrzeć we mnie coś pięknego. 2 lata temu moje życie było czymś z rodzaju "nad przepaścią", a ja chodziłam sobie lekko pijana między życiem, a śmiercią trzymając sztylet w dłoni. Taka metafora chyba pasuje najlepiej. Chciałam wtedy umrzeć, nie pamiętam czemu, ale wiem, jak bardzo tego pragnęłam. Prawie tak, jak ktoś totalnie napalony pragnie seksu, tylko że wtedy jeszcze nie miałam o tym zielonego pojęcia :P Potem zakończyłam burzliwy związek, którego zakończenie sprawiło mi mnóstwo bólu, to wtedy coś we mnie pękło, "coś" się ze mnie ulotniło, i nadal nie wiem co to takiego, co to za kawałeczek mnie, którego mi tak brak. Wtedy też znalazłam moje lekarstwo, jakby to powiedział Edwardę ze Zmierzchę "moja własna odmiana heroiny" ... przynajmniej wtedy naiwnie tak sądziłam. Ah, jakże mi ta naiwność dała popalić, dostałam taką lekcję, że już chyba nigdy nie dam się tak skrzywdzić i wykorzystać, również psychicznie, jak wtedy. Oczywiście zrobiłam to, święcie przekonana, że z miłości, która potem mi da ostro w kość. 2 lata temu miał miejsce najgorszy rozdział sercowy mojego życia... Rok temu nastąpiła kolejna rewolucja, przełom i coś tam jeszcze, zebrane w całość. Poznałam Skarba, poznałam. "Zaczęło się niewinnie..." i tak trwa do tej pory :P A rewolucja, dlatego że żyjemy w zacofanym, wciąż katolickim, tusko-wielbiącym kraju, pełnym nietolerancyjnych, ksenofobicznych homofobów, jebanej politycznej sarmacji i tym podobnych żydów, niemców i pedałów (nie mylić z gejami), trzech zaborców. Od roku zaczęła się zmiana w moim życiu, we mnie, w moim otoczeniu. To w ciągu tego roku rozpadł się Team, skończyłam przyjaźń z Brigitte, zaczęłam przyjaźń z Agunesu, stawiając ją tuż obok mojej drugiej najlepszej przyjaciółki Klauduchy xD Zaczęłam intensywniej myśleć o swojej przyszłości (tak, sztywnie, wieeem), a także o moich marzeniach. Cały czas jestem w trakcie robienia mojej listy "do zrobienie przed śmiercią", ale to szczegół ;) No i w końcu 2 miesiące. Dziwne 2 ostatnie miesiące mojego życia - burzliwe, zmienne jeżeli chodzi o moją nastrojowość, pełne zwątpienia i ogólnopowszechnego braku motywacja do ruszenia dupy, ale jednak... W ciągu tych 2 bezużytecznych miesięcy powstało coś, co mam nadzieje za parę lat (gdy znowu będę spisywać coś podobnego) zostanie. Ot co, takie moje małe życzonko - aby moje marzenia się spełniły, wizje urzeczywistniły, a fantazje przeniosły do życia codziennego :P Tym akcentem zakańczam dzisiejsze podsumowanie gościa naszego programu, jakim był Resus Istota Samożywna (nawiasem mówiąc, dzięki Agu za ten przydomek, kocham go <3 )

21 listopada 2012

Wariuję, chyba właśnie podjęłam decyzję.


Cała żądza, która była skrywana tak głęboko w jakiś ciemnych zakamarkach mojego jestestwa uwalnia się ze mnie, czuję jak krew przez skronie dostarcza ją do mózgu. Wychodzi ze mnie moja własna tęsknota za istnieniem; źrenice rozszerzają się od nadmiaru dzikiej percepcji zmysłów. Już nie mogę jej powstrzymać, wychodzi ze mnie, wyrywa spod skóry, rozgryza mięśnie, rozkrusza kości. Czuję ją, jak dzikie pożądanie przed najnamiętniejszym stosunkiem. Mam w sobie niezahamowany pociąg, potrzebę wgryzienia się jak wampir w ludzką tętnicę, którą dla mnie będzie akt uwolnienia.  Ze wszech strony dochodzą do mnie bodźce, przelew informacji gargantuicznym lejkiem do uszu, krztuszę się, dławię, brak mi powietrza. Dopływa do serca, rozbrzmiewa i z centrum przez wszystkie wąskie żyłki zabija mnie całą od środka, przepełnia smutkiem, czy też strachem. Nie mam już siły by się zatrzymać. Tylko biegnę po wszechświecie myśli; pędzę - do upadłego, do śmierci! Ucieczką maskuję wszystkie błędy, ze sobą wezmę wszelakie doznania. Odejdę - już teraz odchodzę, od wszystkich myśli, od szaleństw w mej głowie. Uciekam by oddać się zapomnieniu, uchwycić szczęście, które tak kocham, którego ta zszarzała rzeczywistość nigdy nie będzie mi w stanie zapewnić. Nie będę tu gniła razem z innymi, moje ślepota nie wchłonęła mnie całkiem, nadal widzę sercem, które nakazuje mi iść naprzód. Więc czemu stoję? Czas przełamać wszystkie bariery, mury, lody…  Zrzucam z siebie czarny płaszcz, obnażam każdą słabość, każdą bliznę i ranę, która mnie tak osłabia. Nie potrzebują zbawienia patrzę w niebo zasłane chmurami, jakby tylko czekając na burzę, która mnie uspokoi. Nadal czuję w sobie szaleństwo. Wciąż pozostanę tym kim jestem, wciąż dążyć będę do bycia kim chcę. Widocznie taka jestem, i taką będę - dziką, nieokiełznaną, zagubioną, zboczoną, sprzeczną, niemądrą, szaloną, niezrozumianą. Lekkomyślnie i egoistycznie patrzę na życie, które już tak cudownie sobie wymarzyłam.


"I'm a satellite heart
Lost in the dark
I spun out so far"


Jestem zmęczona tym ciągłym łkaniem.
Łez wylewaniem... na marne.
Jaką uciechę mogę odnaleść
w świecie domowego więzienia?
I nikt nie zapuka, niekt nie zapyta,
czy serce nadal boli i kłuje,
jak przez te wszystkie lata...
Po raz enty zliczam noce,
przepłakane wśród ścian, które
wraz ze mną uwięzione cierpiały.
Lecz czymże jest dla was
ślepoty, mój ból?
Łatwiej nie patrzeć, nie widzieć,
a dopiero potem z zapytaniem -
"dlaczego?" dziwić się,
że po raz kolejny siedząc
samotna wśród tych ścian,
krwawo podpisane, piszę
moje ostatnie pożegnanie.
19.08.2012r.  by <resus>

- moje przemyślenia: umrzeć i odrodzić się ptakiem
- muzycznie: "And if you go, I wanna go with you; and if you die..."
- nowy cel: uciec tam, gdzie każe mi bicie serca
- zachcianka: pojeździć autem, a potem napić się, albo od razu najebać
- film na dzisiaj: "Elizabeth"
- dzisiejszy humor: nie chcę mi się wychodzić z domu

18 listopada 2012

Dane nam było słońca zaćmienie.

Nie wiem co się dzieje. Tak w sumie pogubiłam się, ale nie tak jak zawsze - że mam rozjebany system, humory, smutek  czy cokolwiek tego typu (nie no dobra, mam). Po prostu zgubiłam zaczepienie w życiu, o ile jakiekolwiek kiedyś miałam. Chcę tatuaż, chcę kolczyki, już teraz jestem zdecydowana na 1000%, ale oczywiście brak kasy. Przez brak jakiegokolwiek dochodu/pracy jestem zmuszona stać w miejscu z takimi celami. Tak wiem że to są błahostki i że wyjazd na koncert nie zapłaci mi czynszu, albo nie spłaci kredytu, ale wolę to robić i sypiać po dworcach, niż zbierać kasę na emeryturę, której i tak nie dożyję, bo na prawdę, prędzej się zabiję... Jak na razie mogę zbierać kasę tylko na 2014, a mianowicie trip'a po Europie, jeśli i to nie pierdolnie jak wszystko, a potem może osiądę sobie na studiach w Wawie, jeszcze tylko, żeby z jakąś fajną ekipą >.< Do tego jestem kobietą, aż za bardzo i uświadomiłam sobie to ostatnio ubierając się przez jakieś półtorej godziny do jakiegoś jebanego kina... już nawet nie wiem czy jestem tak bardziej kobietą, jak zakupoholiczką, normalnie wyjebałabym całą szafę i poleciała na zakupy. Jezu, chyba jednak muszę iść na to prawo, bo huj z mieszkaniem, ale skąd ja wezmę kasę na to wszystko? o.0 Wyliczając dalej, miał to być mega-intensywny tydzień, skończyło się jak zwykle, nie tknęłam Vivienne, "Lalka" nawet nie otwarta na pierwszej stronie, a z mojego postanowienia też jeden łysy huj. A, no i przeklinam jak szewc :) Choć zawsze jakiś plus - nie palę już tak intensywnie jak przez ostatni czas, choć pewnie znając moje życie i tak nie dam rady rzucić całkowicie, bo znowu coś mnie wkurwi/zestresuje i w pizdu cały misterny plan. Coś tu jeszcze dodać? Płakałam ostatnio, a co najśmieszniejsze - przez faceta. Hmm... co tu więcej dodać? Nie mogę uwierzyć, że można mówić, że się kogoś kocha, a potem odejść w taki perfidny sposób i to jeszcze z humoru, a nie powodu. No nie wierzę po prostu. Drugi raz też płakałam o faceta, ale teraz mowa o kimś innym, zresztą ta sama kategoria. Jestem chyba jakaś pojebana, że nadal się przejmuję czymś takim, fałszywie udając, że "cieszę się czyimś szczęściem". Chyba naprawdę chciałabym, żeby tak było. Next, znowu chcę jechać do Anglii,tym razem potrzebuję tego, tak jak jakiegoś sanatorium kurde! Nie tylko, żeby pogadać z moim misiakiem Karolcią, ale przede wszystkim, aby złapać oddech, pomedytować i podjąć definitywnie najważniejszą decyzję w moim życiu. No i przede wszystkim odpocząć. Od wszystkich i od wszystkiego. Chciałbym bardzo móc powiedzieć, że zacznę nowy rozdział w życiu, albo może nawet zupełnie inne życie po powrocie. Trzeba coś z sobą zrobić, bo nie wytrzymam tego, co jest teraz.
Piszę ten post już któryś dzień z rzędu, cały czas jest w nim jakieś niedopowiedzenie, chyba dlatego, że w moim życiu takowe istnieje. Haha, tak wiele przegrać xD Teraz to dopiero mam doła, gdy myślę sobie o wszystkich sprawach które ja lub moja mama zjebała w ciągu mojego życia, albo o tym co będę studiować/robić później. Czasami naprawdę zastanawiam się, czy nie lepiej by było, gdybym wyszła za jakiegoś faceta, urodziła mu dzieci i żyła jak każda kura domowa, ale z tą przyjemnością, że nie musiałabym się martwić o swoje utrzymanie i poświęcać wolny czas, gdy dzieciuchy będą w szkole, żeby pisać wiersze. Wiem, wiem - to takie do mnie niepodobne, ale cóż poradzić, że takie myśli też mam. Ale naprawdę nie chcę mieć dzieci, to nie jest pragnienie ich, jednak myślę tylko o jedynym pozytywie ich posiadania - im zapewniłabym przyszłość jakiej ja nie dostałam, nie ważne czy byłoby to granie na skrzypcach, czy granie w siatkę. Coś, w czym czułyby się dobrze. No i co najważniejsze przekazałabym im tak wiele myśli... no ale resus to resus. Chce zostać zapamiętana w inny sposób, akurat nie ten rodzinny, o którym mi mówiłeś mój przyjacielu :) Ciągle piszę zamułowe notki, masakra >.<

(a w tle):


- moje przemyślenia: Po nocy Zmierzchu widzę go dosłownie wszędzie
- muzycznie: "Aerosmith - What Could Have Been Love"
- nowy cel: Ja chcę nową płytę Areosmith'u <3 <3
- zachcianka: opera i wyjechać z S. tuż po :3
- film na dzisiaj: "Hotel Transylwania"
- dzisiejszy humor: rozdarta między dwoma światami

09 listopada 2012

Czasami zdarza się tak, że życie nas przerasta...

(wiecie co? chyba jednak czasami tęsknię za nią)

... a ja zdecydowanie powinnam już spać, no i co? Nic, poskrobię sobie trochę na klawiaturze, przecież uwielbiam w ten sposób wyładowywać moje chwilowe lub nie humory. Znowu tęsknię. Tym razem za moim światem. Tym moim ukochanym, osobistym, dzielonym tylko z jedną osobą, która przecież była przy mnie prawie zawsze. Za osobą, która była zawsze, a teraz tak jakby zanika. Za nim, który mimo swych niedoskonałości wypełniał swym uśmiechem każdą, nawet najgłupszą spędzoną w galerii i nie tylko chwilę. Tęsknię za Teamem, wartym lub nie, jednak pełnym głupoty, beztroski, dziecinady i szaleństwa. Bo właśnie takiego szaleństwa mi teraz brakuje, i nie wiem czy chce właśnie je poświęcać w zamian za noce przy piwie na koncercie dajmy na to w uroczej menelni zwanej Woorem. Rozstania są trudne. Pod każdym względem, a co jak co, ten rok jest w nie obfity jak (kurwa, nie wiem, brak metafory). Co najfajniejsze zdałam sobie sprawę z pewnego mojego uzależnienia, które od dziś próbuję zwalczać i nie mówię tu ani o fajkach, ani whisky, ale o czymś, o czym raczej nie da się pisać. Mogę tylko przyznać, ze po jakiejś części wynika to z braku faceta. Choć nie wiem czy ten brak jest akurat tak odczuwalny. Skoro przy niej moja największa dotychczasowa miłość przygasła (no bo jak się okazuje jeszcze nie znikła, tylko jak jakby weszła na inny level doświadczenia), no to chyba jednak ma to jakiś sens, co nie? Piszę dzisiaj chaotycznie, bo plączę ze sobą myśli, jedno zdanie o tym drugie o tym - wybaczcie :) Gadałam ostatnio z Brigitte. W sumie rozmowy z nią są całkiem normalne. Wręcz przerażająco normalne, ale to chyba potwierdza, że nadal jesteśmy dla siebie takie same jak kiedyś, tylko teraz jest miedzy nami dystans. Z jednej strony to przykre, z drugiej - ja pierdole, chyba się boję tego, boję wrócić. Nie bo godność, honor czy coś innego tego typu. Po prostu nie umiem sobie tego wyobrazić po tym wszystkim, po wszystkich moich łzach, po kłótniach jakie przeżyłam podczas tego wszystkiego, po skutkach jakie to na mnie i nie tylko wywarło... Choć w skali zranień wysoko notuje się również Olek, ale jeśli jego jedynego chodzi to nie mam na co akurat narzekać. I tak powinien mnie jeszcze trzasnąć w ryj i tak było by mało, żeby odpłacić się za to, jaki ból ja mu zadałam, no ale huj, kogo to obchodzi? No racja, idź być gejem gdzie indziej, ja sobie będę tu, all the time, jakby coś możesz zawsze wrócić, ale żeby się prosić? No to powiem tylko jedno - pierdol się. Kurwa. Wkurza mnie to jak nie wiem. Wszyscy mi wsadźcie nóż w plecy albo palec w dupę, oł je. Brakuje tylko nawiązania do mojej kochanej mamusi, które pominę, albo napiszę, ale trochę dalej. Dla pocieszenia, byłam dzisiaj w Multikinie, aby zakupić bilety na noc Zmierzchu. 11 godzin lania w gacie ze śmiechu, o tak - to jest bardzo pozytywne. No ale nie, negatywnie - mam taki artblock, że normalnie stoperan przy tym wymięka. A miało być tak pięknie, pomysł na cykl, pomysł na książkę, a wszystko to w pizdu. Jeszcze podobijajmy się muzyką trochę, a czemu nie, przecież już późno, więc nie ma różnicy czy usnę zaraz, czy za kilka godzin, skoro i tak się nie wyśpię do szkoły (co mi przypomniało że nie jestem spakowana)... I taki nieogar mi towarzyszy od kilku lat... Chyba nie chce z nikim mieszkać. Chyba nie chcę z nikim spać, ogólnie narażać kogokolwiek na ten humor. Pierdole, to dlatego od zawsze marze, żeby sobie strzelić w łeb, a przecież praktycznie nic mnie nie powstrzymuje, równie dobrze, gdy się nie ma broni można to zrobić na wiele innych sposobów. Ale nie bo trzyma mnie kurde sentyment, miłość, przyjaciele, muzyka, anime i mangusie, kurczak mcnuggets, zachody i wschody słońca, whisky i jeszcze parę innych bzdetów. Brakuje mi jednego, za co oddałabym wszystko wyżej wymienione. To czego pragnę i do czego tęsknię.

31 października 2012

Baka!

Zgroza, która zalewa serce,
strach, co jak gęsia skórka
pokrywa całe moje ciało.
W wątpliwościach opętany umysł,
a cisza wyrywa się przed wrzaskiem,
który z głębi duszy się wydobywa.
Co zrobić? Wciąż myślę...
aby tylko nie popełnić błędu!
Aby tylko nie stracić miłości.
16.10.2012r. by <resus>



Dzisiaj Halloween, jedno z moich najbardziej ulubionych świąt, przez kościół zwanych mianem "szatańskich". Co prawda nie wiem czy wieczorem będę łazić przebrana za idiotę po domach i zbierać cuksy jak co roku (sytuacja rozpadu Teamu, czyli brak osób do tego odpowiednich), ale i tak w tym roku udało mi się po raz kolejny skompletować strój, choć fakt - efekty jest znacznie trudniej uzyskać bo... mam krótkie włosy XD No kurde, kto by pomyślał, co nie? W każdym bądź razie jutro moje najmniej ulubione wraz z Wielkanocą święto, czyli Święto Zmarłych. Co prawda cmentarze wyglądają nocą cudownie od tego natłoku zapalonych świec, no ale jednak bez przesady ludzie, pchacie się jak głupi tam tylko raz w roku bo święto... czyli gdyby go nie było to nikt by nie przejmował się zmarłymi? Spoko... dosyć, bo jeszcze się rozgadam, a przecież sama nie należę do osób jeżdżących na cmentarz, może z tego powodu, że nikt ważny (poza psem) mi nie umarł, a po drugie, całą sobą uważam że to jest głupie budować marmurowy pomnik każdemu zmarłemu człowiekowi. Już lepiej spalić, rozsypać prochy po lesie or wrzucić do rzeki/morza/oceanu, a marmur przeznaczyć na coś bardziej szlachetnego (byle nie nowy kościół).

Humor mam równie mroczny. W sumie to od wczoraj nastąpił nowy przełom w moim życiu, który jest dla mnie dość... intensywny. Gubię się? Jeszcze nie, albo i może, ale na pewno nie teraz. Patrzę na ukryty w chmurach księżyc w pełni. Znowu spoglądam na niego samotnie, bo tak właśnie się czuję. Czy wolę to uczucie, od bliskości innej osoby? Chyba też nie, jednak jest w tym coś za czym tęskniłam - wolność. Spokojnie posiedzieć na huśtawkach i pogapić się w co chwilę chowający się za blokami święcący obiekt. Dni wolnego od szkoły jakoś dziwnie wykorzystuję na swoją korzyść - dzisiaj posprzątałam zaległe książki i gazety, poprzeglądałam je, oraz ... hym, to tyle *w*
W sobotę zaś planuję jechać na trip'a do Czech, tak po prostu do i z powrotem w ciągu jednej nocy z soboty na niedzielę. No to tylko żeby mi się udało :P



*dzwonek do drzwi*
ooo, dzieciaki na Halloween! Fajnie wiedzieć, że nie tylko ja i mój Team na tym osiedlu to praktykujemy :) mam nadzieje że garść cukierków to nie za mało o.0'




- moje przemyślenia: chcę więcej, choć wiem, że mi nie wolno
- muzycznie: Skrillex "Hey sexy lady", "Reptile Theme" & "First of the Year"
- nowy cel: w końcu zacząć zarabiać! >.<'
- zachcianka: pojechać na cmentarz nocą po 1 listopada
- film na dzisiaj: "Dziennik nimfomanki"
- dzisiejszy humor: jak zwykle mieszanka niezwykłych emocji :)

(To ciekawe, że robię sobie tyle kopii roboczych moich postów, a jak już przyjdzie mi co do czego, to i tak nie wykorzystuję żadnej z nich. Tak więc dzisiejszy tytuł i wiersz są z notki sprzed jakiegoś tygodnia)

13 października 2012

Jutro możemy już nie żyć


Biegnę jeszcze bardziej szalenie niż wcześniej, ale staram się nie patrzeć, ani przed, ani za siebie. Za moimi plecami gonią mnie wspomnienia, przede mną strach wystawia język, strach/obawa przed jutrem. Biegnę, tak jak nigdy wcześniej, muzyka jest jedynym, co mnie uspokaja i przywraca normalny rytm. Walczę ze sobą, by z każdym jutrem osiągnąć swój cel. Czasami jednak zdarza się, że coś odmówi mi posłuszeństwa, a wtedy  opadam z sił, nie mogąc wstać przez jakiś czas - pełen bólu, kiedy to wspomnienia i strach dopadają mnie. Ale przez cały czas przed oczami mam ten jeden cel...



Chciałabym choć raz na jakiś czas napisać coś pozytywnie, żeby nie było, że moje życie to jakiś jeden wielki fail (bo tak nie jest), no ale kurwa nie da się, no po prostu kurwa no nie, bosze czy ty to widzisz?? Wkurwiam się jak zwariowana, albo na brak czasu na odpoczynek, albo na matkę (to najczęściej). Staram się wykminić kasę, żeby móc jakoś żyć, nawet nie pozawalam sobie na taki rarytas jak kupowanie mangi, to co dopiero coś innego... Ale nie. Kurwa, wracam do domu i oczywiście zaczyna się "nie dam Ci kasy, nie będziesz już tam jeździć, nie wypuszczę Cię z domu"... brakuje tylko serdecznego "ZDYCHAJ SZMATO". Super, dzięki. Najbardziej żałosne w tym wszystkim jest to, że mowa jest tu o pieniądzach, które (dla zdziwienia niektórych) nie są dla mnie najważniejsze. Najchętniej żyłabym sobie bez kasy, w jakimś płaszczyku i kilku ciuchach na zmianę, grając na gitarze na mieście żeby ewentualnie zarobić sobie na jakieś jedzonko. Tak, odpowiada mi to. Nie pragnę luksusu, nie chcę ociekać w złocie, spać na pieniądzach. Jedyne, do czego są mi one potrzebne (poza wymienionym już jedzeniem) to marzenia - podróże, Fender i ewentualnie mangusie, ale jak widać i z tego umiem zrezygnować. Wkurza mnie to, bo nawet nie proszę się o to, ale od razu argument gdy coś jej nie odpowiada "nie dostaniesz kasy". Noż kurwa! to niech już powie coś w stylu "szlaban na kompa/wychodzenie/życie", ale co tu kurwa ma znaczyć kasa, o którą i tak nie proszę? No ja pierdole i jeszcze te wstawki o tym jak to mnie w rodzince "rozpieścili", ale kurwa mać nie jestem jebaną, pustą, plastikową lalą, która się wnerwia, bo rodzice dali jej 200 zł na imprezę zamiast pół tysiąca. I mam prawo się o to wnerwiać, wolę przeklinać jak głupia i wydrzeć się na głos sto razy "kurwa", niż zacząć nakurwiać po ludziach, albo dojść do jakiś rękoczynów. A to wszystko za sprawą tego jak to mnie niewiarygodnie wkurwia. Człowiek pracuje nad sobą, nawet do cholery się uczę. I nie chcę nic, tylko spokoju i żeby ktoś kurwa wreszcie spojrzał na mnie taką, jaką jestem, a nie jaką moja pojebana matka mnie widzi. Stereotypy, stereotypy kurwa everywhere! Przez to też nie chce mi się nic, bo kurwa już nie mam sił, przychodzę jak ten debil to tego jebanego domu i co? I huj kurwa, napierdalanie na mnie 24/h, że ja to jestem taka, śmaka i nie wiem co jeszcze. Ale po co spojrzeć na siebie, co nie? Lepiej jest mi powiedzieć, że mam kurwa zapierdalać jak głupia, samemu siedząc w domu... A narzekanie że nie mam obowiązków w domu? Sami sobie do tego doprowadziliście, a wgl nie mam zamiaru przykładać ręki do domu w którym mieszka także ona, bo szczerze mówiąc jebie mnie to. Dbam o mój pokój i jest ok. Ale najchętniej ponownie ubrałabym glany, płaszcz i wypierdoliła przez okno na koniec świata. Problem w tym, że ogranicza mnie tak wiele, że przecież tak nie wolno, ogranicza mnie prawo, przepisy, a jeszcze ktoś się znacznie martwić i co będzie??... "Szukam, a każdy krok jest dla mnie niespodzianką."

- moje przemyślenia: muszę jakoś zacząć zarabiać o.0
- muzycznie: O.N.A., SOKO & Soley
- nowy cel: pójść na koncert Video
- zachcianka: skoczyć w przepaść, rozpostrzeć ramiona
- film na dzisiaj: "Pokój w Rzymie"
- dzisiejszy humor: trololololo trolololo, hipsterę jestę

27 września 2012

A niebo znów na głowę spada mi.


Czyżbym zrobiła dzisiaj głupotę? Może.
Pora na podsumowanie ostatniego okresu mojego życia, czyli jakiegoś tygodnia. Może zacznę od tego, że przez jakiś czas przepełniły mnie wątpliwości. Tutaj musi pojawić się pewien wątek - dziękuję Ci za wczorajsze pół godziny rozmowy i słuchaniu o mojej beznadziejności, takie wylanie się czasami mi pomaga i stawia na nogi, bo nie mogę powiedzieć, że otrzeźwia, bo jestem na kacu po dzisiejszym dniu. Tak wgl to wczoraj miałam naprawdę krytyczną noc. Poza oczywistym już faktem, że miałam ochotę umrzeć, to jednak wczorajsza samotność stała się naprawdę przytłaczająca. Usnęłam smutna i w jakiś sposób wkurzona tym całym natłokiem głupich spraw, tak więc wstała w równie podobnym humorze. Oczywiście rano, zamiast dzień dobry, policzek w twarz w postaci telefonu od ojca: "zrób to, zakończ tamto, nie zadawaj się z tym i z tym, wstawaj wcześnie, siedź w domu w weekendy jak ciota, bo nie masz życia". Super. Tego mi było naprawdę trzeba. Czy naprawdę oni po tylu przeżytych latach na ziemi nie zdobyli choć odrobiny empatii? No po prostu nie wierzę! Oczywiście brak śniadania, wyszłam z domu i skierowałam się do starego znajomego, z którym oczywiście piliśmy piwo, które jeszcze nadal jakoś delikatnie czuję w sobie. Nie poszłam do szkoły. Wiem, że łatwo jest mówić "nie chce mi się", albo "nie mam na to humoru" i wymigiwać się od różnych rzeczy, ale dzisiaj naprawdę nie chciałam tam iść (sytuacja, jak z poprzednich lat, tylko że wtedy wagarowałam za każdym razem, gdy chciałam, dziś był pierwszy raz od początku szkoły, a jakbym miała nadal tak samo robić, to bym równie dobrze mogła wgl rzucić szkołę, albo chociaż przynajmniej mieszkanie z matką). W każdym bądź razie chcę nawiązać do tego, jak to humory mogą wpłynąć na życie człowieka, który podobnie jak ja, odczuwa owe humory tak intensywnie. Kurde, tak naprawdę to cały ten tydzień jest jednym, wielkim humorem - spowodowanym wątpliwościami natury "to be or not to be" (czyli po prostu co chce robić w życiu, czy odpowiada mi to co jest, a najważniejsze, to czy nadal chcę żyć), skurwielsko nieznośnymi humorami mojej matki, również głupotą i nietolerancją obojga moich rodziców. Do tego wszystkiego dorzuca się jeszcze fakt, że moje "nie chce mi się" znów się aktywowało. Kurwa, ciekawi mnie czy mogę mieć depresje? W końcu mogę to mieć jakoś genetycznie, czy jakoś tak, no ale tak w sumie z mojego wczorajszego tentegowania w głowie, może na to wychodzić -> myślałam o tym jaka to jestem beznadziejna, że nie zasługuję na bycie z osobą którą kocham, że nie będę robiła w życiu tego co chcę, bo mi się nie uda. Teoretycznie wystarczy się ogarnąć i jest ok. Ale nie umiem. Nie, nie chce mi się; nie potrafię... Czy ja się robię niefajna od jakiegoś czasu? o.0

- moje przemyślenia: męczy mnie wszystko
- muzycznie: Phil Collins - "Two Worlds"
- nowy cel: ogarnąć się kiedyś
- zachcianka: spać przytulona do małej istotki <3
- film na dzisiaj: "Zabiłem moją matkę"
- dzisiejszy humor: wprost trzeźwiejący xD

19 września 2012

Try to forget.

"Boże, to zajęło zbyt wiele czasu
Bym znów poczuła się dobrze
Pamiętam jak przywrócić
Światło w swych oczach"



Trochę mi zimno, gęsia skórka przemknęła przez całe moje ciało niezauważalnie, lecz teraz już czuję ją na sobie. Czyżby nadeszła przedwcześnie zima? Że cała moja chandra na nowo się zaczyna...
Będąc niedawno na warsztatach w kieleckim centrum onkologii usłyszałam od wykładowcy, że młodzież w moim wieku tworzy swój własny świat, slang, ubieramy się w dany sposób, słuchamy takiej czy takiej muzyki, mówimy takie, a nie inne słowa. I może to się tyczyć zarówno subkultur, jak i nas młodzieży, jako osób mających własny przekaz między sobą, inny niż dorośli. I oni tak bardzo to potępiają... Nie wszyscy co prawda. Ci, którzy już chcą jakoś to odkryć, zrozumieć... chcą żeby im to pokazać nie umieją zrozumieć jednej rzeczy - jakie to dla nas ważne. Jak kurczowo trzymamy się naszych "światów", z których oni najwidoczniej zrezygnowali, albo których co poniektórzy, nawet nigdy nie mieli. Dlaczego to takie ważne? Bo ja nie mam tylko jednego świata. Jak dotąd nie znalazłam osoby, która byłaby w stanie to ogarnąć... (no, może dwie, ale to i tak zakończone, jak na obecną chwilę, rozdziały).



Zaczął się okres dołowania z byle czego, bez jakiegokolwiek (hmm, czy na pewno??) powodu. Czuję jesień po kościach, tegoroczna zimo - wypierdalaj jak najszybciej. Nie chcę cię tym razem... Nawiązując do tytułu poprzedniego posta - nigdy nic się nie zmieni?? Chcę zmian, ale jak? Mam kajdany i łańcuchy z każdej strony. Źle pokierowałam życiem, a jestem na tyle słaba, że nie umiem tego zmienić, tylko narzekać, BLA BLA BLA, KURWA MAĆ, NO ILE MOŻNA !?!?
Ja pierdolę.
Tylko narzekam jak jakaś ciamajda na tym blogu, może czas go skasować kurde, im więcej pisze, tym bardziej zamulam, ale chyba tak mi jest po prostu wygodniej. Idiotka ze mnie i dobranoc.

- moje przemyślenia: trzeba zacząc brać leki >.<
- muzycznie: vocaloidy, w końcu siedzę teraz sama
- modowo: nie chce mi się robić nic na drugiego bloga xD
- nowy cel: podnieść się z popiołów
- zachcianka: gyros
- dzisiejszy humor: bez zmian

12 września 2012

Nic nigdy się nie zmieni?

"To co kocham nie jest istotne 
Muszę jedynie wszystko trzymać i zobaczyć 
Nie ważne jak bardzo się zranię przez kłamstwa, 
Będę chronić to, co muszę chronić."

Trochę jestem zabiegana. Biegnąc tak, gubię coś po drodze. Biegnę coraz szybciej nie dostrzegając zguby... aż nagle wracam, cofam się do początku, wydaje mi się, że to odnalazłam i zaczynam biec od nowa,błądząc w tym samym kole -biegnę, lecz stoję w miejscu.I tak już chyba będzie do śmierci.
Moja beznadziejność nie zna granic. Jestem jebanym tchórzem, jakich mało. Nie mam odwagi powiedzieć tego, co mam na myśli, nie mam odwagi żyć jakbym chciała... Skąd ten podziw wśród ludzkich istot?? To już nawet nie jest kwestia siły, czy słabości. Nie powiem jej słowa, bojąc się reakcji, nie zmienię swojego życia, bojąc się popełnić kolejny błąd. Pragnę samotności, otoczona tłumem, samotności z jedną osobą pełną życia i blasku w sobie. Odejdź nim będzie za późno - powiedział mój strach w mojej głowie. Nie mam odwagi żyć, ani też umrzeć, a o radości nie wspomnę, bo mimo pełni szczęścia ja i tak chodzę z tą samą wykrzywioną od smutku miną, co najmniej jakbym zaraz miała wykrzyczeć że jestem najnieszczęśliwsza istotą ziemską, co w końcu nie jest prawdą. Mam wszystko - kochającą rodzinę, perspektywy na przyszłość, motywacje, osobę do której mogę powiedzieć i wykrzyczeć wszystko, no i przede wszystkim doceniam to co mam, ahh tak... Czemu jeszcze nikt nie trzasnął mnie w twarz? To chyba szczególny rodzaj masochizmu, żeby aż tak się prosić o pogardę, odrzucenie, ból, samotność i cierpienie - cudowna litania po prostu. A najbardziej bolesny w tym jest widok, jak sama przed sobą upadam w przepaść, jak bardzo sama w sobie się uniżam i zatracam w nienawiści oraz braku wiary we mnie, jako człowieka. No i oczywiście to, jaką z tego robię aferę, zaburzam mój system dnia i zaprzątam myśli od rana, płaczę i nie śpię po nocach i jak zbłąkany pies chodzi od domu do domu, tak ja staram się przejść ten temat z różnymi osobami. Oto właśnie przedstawiam obraz ludzkiej miernoty. Umrę niedługo. Obiecuję.



- moje przemyślenia: jak to ja potrafię marudzić, ehh ... >.<
- muzycznie: j-music
- modowo: Czerwona bandana
- nowy cel: zorganizować półmetek dla klasy
- zachcianka: gorący kubek knorr o smaku rosołu xD
- dzisiejszy humor: zamulona

09 września 2012

We don't forget, we don't forgive.

Oglądałam właśnie filmy autorstwa Agunesu o Teamie. Już chyba po raz tysiączny. Jednak za każdym razem poruszają mnie one tak samo, za każdym razem chce mi się płakać, choć nie zawsze mi to wychodzi. Wydaje się to sztuczne? Przecież łatwo mi można zarzucić, że to ja rozwaliłam Team. Po pierwsze moim związkiem (i to dwukrotnym) z jednym z nas, potem przez kłótnie z Brigitte, również o kogoś, kogo kocham. Ale chyba nie została zrozumiana jedna rzecz. Team Teamem, ale to przyjaźń przede wszystkim - tu chodzi również o bycie dla kogoś, a nie tylko myślenie o sobie. Ah - jakże łatwo mi teraz zarzucić "myślałaś o swoich związkach, zamiast o Teamie". Nie kurwa. Team był zawsze najbliżej mojego serca. Jak taka duża rodzina, moje dzieci - no nie wiem, coś w tym stylu. Nie czuję się winna. Swoje błędy naprawiłam, za krzywdy przeprosiłam tych, których trzeba było. Pewnie usłyszysz "przepraszam" z moich ust jeszcze nie raz, ale to tylko dlatego, że jesteś dla mnie wyjątkowy i nigdy nie zaprzeczę temu co do Ciebie czuję. Jeśli chodzi o to, co się wydarzyło niedawno - Złotówka, damy radę. No któż inny jak nie my? Trzeba być silnym, wziąć życie w swoje i tylko swoje ręce. A jeśli i my dwie się rozpadniemy - to przynajmniej będziemy miały świadomość, że razem udało nam się przetrwać ten okres. Ja nie trzymam na siłę. Ale też nie pozwolę, żebyś Ty pozwalała sobie błądzić w czymś, co nie ma sensu, jest dla Ciebie bolesne i ogranicza Twą naturę.
To jest tak smutne (ahh, jaki smut), jednak odpędzam od siebie każdą myśl pt. "wrócić". Po prostu nie. Nie mogę po raz kolejny wystawiać ręki, zwłaszcza że mam świadomość, że z tej strony ona nigdy nie będzie wystawiona do mnie. Nie mogę tak sobą poniewierać, pozwalać na poniżenia, tylko dlatego, że nie bylo wystarczająco tak, jak "ktoś chciał". Czy ten post jest pełen wyrzutu? Być może, no ale nie dziwcie się, skoro straciłam coś, o co kolejno walczyłam - przyjaźń od 11, Team od 4 lat. Po prostu to jest taki niewyobrażalny smutek, taka ogromna pustka gdzieś w sercu. Trzeba z tym walczyć, aby dalej żyć. Czyżby takiej smutnej prawdy nauczyło mnie dotychczasowe życie??




- moje przemyślenia: brak mi chwil spędzanych razem
- muzycznie: Globus - "Europa"
- nowy cel: przetrwać
- zachcianka: obejrzeć Shreka 2
- film na dzisiaj: "Historia Teamu"
- dzisiejszy humor: zmęczona i dziwnie tęskniąca

06 września 2012

Rodzina to nie wartość. A przynajmniej nigdy nie była nią dla mnie.

Jestem tak maksymalnie wkurwiona, że aż dziwię się, że nadal siedzę spokojnie przy biurku, przepisując zeszyt od hiszpańskiego, bo tak na prawdę w środku siebie mam ochotę coś potłuc, rozwalić, przywalić komuś lub czymś ostro nakurwić, dajmy na to w ścianę, albo jakąś szybę. Przegięcie pały totalnie w wydaniu mojej mamy, czyli to co zwykle, no ale tak - w końcu to ja jestem w tej rodzinie szmatą, nie ona. Ja jestem ta zła, ta co nie potrafi nic w sobie zmienić, choć kurwa tyle się staram od początku szkoły. Zresztą nie tylko, w wakacje też się starałam, różnie to bywało, ale wiadomo, w wakacje pozwalam sobie na więcej, bo nie muszę wstawać rano do szkoły. Teraz godzina 22 a ja w domciu i zazwyczaj o 23 jestem już w łóżku, a w poprzedniej klasie kładłam się koło 1- 2 przez co się tak często spóźniałam. Ale huj - i tak chcą mi narzucić ograniczenie na kompa, albo wgl go zabrać z pokoju, czy też każą mi spać przy otwartych drzwiach (no tak, wtedy to się wyśpię, ha!) no bo przecież ja siedzę na nim po nocach...
A powód mojego wkurwienia jest dość prosty. Staram się nawalić sobie grafik zajęciami. Gitara, hiszpański, teatr, taniec itede. No i co do tego pierwszego - gitary, chciałam w tym roku (po roku grania podstaw na akustyku) przejść na gitarę elektryczną, zwłaszcza, że dorwałam niezłą ofertę na mojego wymarzonego Fendera. No ale nie, mama musi zadzwonić do gości od gitary, spytać czy jest sens, czy wgl już mogę przejść, wgl sypnęły się jeszcze teksty, że mam się najpierw nauczy grać na akustyku, żeby przejść na elektryka (WTF?? o.0'). Ona oczywiście zamiast spytać i się rozłączyć to od razu z tekstem czy pomoże on nam z kupnem gitary itede., a ja ok - no jak to? przecież gitarę już upatrzyłam, a co najważniejsze WIEM, że jest dobra i wzmacniacz też - i to w takiej cenie, za którą kupiłabym samą gitarę u tego gościa. No ale nieważne, powiedzmy że pieniądze nie grają tutaj znacznej roli. Gościu oczywiście dzwonił do mnie, bo nie może ułożyć planu zajęć, bo czeka na mnie. Tak więc ja spokojnie dzisiaj mówię mamie, że co z tą gitarą bo facet dzwonił i czeka na odpowiedź. No i co kurwa? "Nie widzę zmiany w Twoim zachowaniu, skoro nadal spotykasz się z S. to tak jak mówiłam - nic nie będziesz miała"....
NO KURWA.
Ja pierdole i kurwa mać na drogę. Spoko, rozumiem że ona nienawidzi S., no ale żeby z tego powodu mi kurwa się wpierdalać w coś co mnie kształtuje i rozwija. To niech mi kurwa zabroni do szkoły chodzić, czemu cwaniara na to jeszcze nie wpadła? Ja nie mogę... rodzice są pojebani, pojebaaani. I to bunt nastolatki jaką jestem? Niee, oczywiście, że nie. Ja jestem nadal spokojna jak baranek na zielonej łączce, ale kiedyś naprawdę złość dojdzie do zenitu i zobaczycie taką masakrę, jakiej nawet teksańska piła mechaniczna nie dokona. A tak wgl - co to za perfidny sposób na rozłączenie mojego związku to raz, dwa, serio ktoś sądzi, że jest w stanie wpłynąć na to czy będę czy nie będę? Ludzie, was wszystkich chyba ostro pojebało...
Tak więc tym jakże kurwicznie nieprzyjemnym i niemiłym akcentem, pełnym złości, nienawiści i totalnego hejtu dla wszystkiego co się rusza (no, poza paroma ludzkimi i kocimi wyjątkami) kończę ten post w nadziei, że albo ja będę się smażyć jak rybka na grillu w piekle, albo wszystkie te osoby (z moją mamą na czele), które doprowadzają mnie do tak kurewsko - morderczo - szewskiej pasji. ZGIŃCIE. Pozdrawiam.

- moje przemyślenia: "kurwa, kurwa, kurwa mać"
- muzycznie: playlista SOAD'u
- modowo: koszula w kratę, arafata w kratę, czarno - czerwone oczywiście
- nowy cel: zrobić spaghetti i je wciamać
- zachcianka: zapalić! najlepiej natychmiast!
- film na dzisiaj: "Całkowite zaćmienie"
- dzisiejszy humor: chyba nie muszę znowu pisać, że jestem wkurwiona ...

03 września 2012

Quousque tandem abutere, Catilina, patientia nostra?

Najwyższa pora powiedzieć dość hipokryzji. Mam już dość zamkniętych umysłowo, pogrążonych w stereotypach ludzi. Nie lubię jak inny człowiek nie akceptuje poglądów czy stylu życia innych i chce je na siłę zmieniać na swoje własne. Denerwuje mnie taka nietolerancja wobec czyichś decyzji odnośnie własnych spraw, w końcu każdy decyduje za siebie, każdy przeżywa tylko swoje własne życie, nikt za nas nie umrze. A ja nie cierpię najbardziej ludzi, którzy wchodzą innym z brudnymi buciorami w życie i jeszcze chcą się nim rządzić... Czy te słowa są pełne hejtu? Ale przynajmniej są prawdziwe i niezaprzeczalne.
Zamiast przygasać z powodu zranienia, to trzeba uporać się z tym, wstać i zabłysnąć mocniej niż gwiazda. A jesteśmy w stanie to zrobić. To całkiem normalne, że są rzeczy które przemijają i zostaja po nich wspomnienia. Naszym zadaniem jest sobie to uświadomić i żyć z tym, nie płacząc, lecz ciesząc się, że to właśnie TAKIE wspomnienia posiadamy :)

Wróciłam do domu koło 22.00, po całych 4 dniach spędzonych intensywnie w Żywcu. Pierwszego dnia oczywiście pływanie kajakiem, rowerkiem wodnym, no i pływanie oczywiście. Drugiego dnia trekking po górach - od miejscowości Oczków, leśnymi ścieżkami na żółty szlak, do Międzybrodzia Żywieckiego w pobliże góry Żar do parku liniowego (na trasę tyrolkową nawiasem mówiąc). Trzeci dzień to centrum, a wieczorem  bezpośrednia przyczyna pobytu w Żywcu - koncert Męskiego Grania, zamykający tegoroczną edycję tego festiwalu. Boskość dźwięków wylewana z każdej strony (poza zawodzie na OSTRym i Czesiu za dość słabe repertuary, jednak oboje nadrobili przy swoich duetach z dyrektorką artystyczną, czyli Kasią Nosowską :) Płakałam może z 4, lub 5 razy? Zliczmy.... na duecie z Acid Drinkers i Titusem, na duecie z Brodką, Czesławem, Ostrym no i na finale, czyli "Ognia!" z Dyjakiem... wychodzi na to że jednak 5. W sumie za 5 razem płakałam bardziej z powodu końca koncertu, bo co jak co, ale Ognia mnie już wcale nie dziwi, za to inne duety - owszem. Jednak nie mogę zaprzeczyć, całość była cudowna pod względem muzycznym, piwa nie brakło, tylko lekki brak organizacji, jak na taką liczbę uczestników (bilety po 20 zł, więc cóż się dziwić, a repertuar całkiem całkiem, niejednego przyciąga xD). No i na koniec w niedzielę, tak dla relaksu, zwiedzanie browaru w Żywcu. Podczas pobytu udało mi się zdobyć pieszczochę spod sceny po koncercie, słuchawki Męskiego Grania (dostawało się przy zakupie 5 piw :P), koszulkę Męskiego Grania, oraz mały kufel Żywca dla mnie i większy jako prezent dla mamy. No i oczywiście piwo ... :D




- moje przemyślenia: 4 intensywne dni z S. to sama rozkosz :)
- muzycznie: live z Męskiego Grania 2012
- modowo: pieszczoch znaleziony pod sceną <3
- nowy cel: No worries w Ciekotach za tydzień
- zachcianka: pogadać z Agunesu
- film na dzisiaj: "Q"
- dzisiejszy humor: szczęśliwa i padnięta ze zmęczenia

23 sierpnia 2012

Odejdę cicho, bo tak chcę

Promise me... free to live.



W sumie to mogę powiedzieć, że kolejne wakacje za mną. Rodzinka się porozjeżdżała, wszystkie wesela minęły (bo urodziny jeszcze nie :P), wszystkie plany skończone. Teraz tylko Męskie Granie w Żywcu i początek roku szkolnego, a w tym powrót do harmonogramowej codzienności oraz zupełnie nowy tryb pracy - więcej nauki, mniej zabaw. Czas wolny? - tylko w weekend, zadania dodatkowe: teatr, taniec, gitara, język hiszpański, basen i tak długo oczekiwany powrót do jazdy konnej. Nadal nie wiem co zrobić z harcerstwem, bo dni tygodnia będę miała zawalone od góry do dołu... W tym hiszpański planuję mieć 2 razy w tygodniu ;) Im więcej będę pracować, tym mniej się będę opierdalać w wolnych chwilach, gdyż takowych nie będzie. No i nauka, więcej nauki! (tak wiem, strasznie to brzmi, ale czy na pewno?) W końcu... żeby być kim bym chciała i jaką bym chciała - muszę (a nawet nie - po prostu chcę i już!). Popracuję przez te 2 lata, które mi zostały do matury, potem studia (no tak... tu się trochę namęczę - studia w Polsce 5-letnie, good luck >.<), a co dalej to czas pokaże, zależy czy wytrzymam na studiach, czy oby na pewno mi przypadną do gustu, czy też może zaczynając po kolei - czy się na nie dostanę. ^_^ (ok ok, nie po to pracuję, żeby się nie dostać, no kurde tak nie może być! xD)

Sprawy życiowe znowu nie mają się zbyt dobrze i jest to właśnie spowodowane tym, że tak lekko podchodziłam do nauki. Wniosek jest taki, że nie tylko robię to, aby dostać się tam gdzie chce, ale też aby mieć spokój ze strony rodzinki (i to chyba jedyne moje poświęcenie dla nich). W sumie to rozluźniły mi się najważniejsze więzi z siostrą, a ja nie mam pomysłu jak to naprawić... Tak więc chyba muszę żyć dalej. Kwestia z rodzicami jest taka, że choćbym chciała - ja nie umiem być im posłuszna tak, jak oni by tego chcieli. Po prostu nie. Ja zawsze znajdę swoje "nie" na wszystko i tak jest tym razem. Co do moich przyjaciół... hmm, no to tu jest chyba najbardziej nieciekawie. Team rozpada się samoistnie. Mam dość już hipokryzji i egoizmu, którego ktoś nie umie w sobie pohamować. Można zarzucić to samo mnie - ja tez po (dużej) części jestem egoistką, egocentrykiem i kij wie co jeszcze, ale co jak co - dla nich jestem w stanie zrobić wszystko i powstrzymuje te cechy, dlatego że albo robimy coś wspólnie i trzeba dojść do kompromisu itede. albo nie róbmy nic, każdy niech stoi przy swoim i przestańmy wgl się angażować. Przez tę drugą postawę Team już praktycznie nie istnieje. A wgl jeśli chodzi o nich to dochodzi tu jeszcze moja osobista relacja i porażka z nią związana, czyli to, że na mojej najlepszej przyjaciółce zawiodłam się jak nigdy. Tak więc przyjaźnią to już miedzy nami nie jest - przyjaźń też musi ewoluować (jak związki, małżeństwa, etc.) a u nas? No sory, nie mam zamiaru wiecznie się huśtać i gadać o pierdołach, które mnie nawet nie interesują, bo ja nie jestem no-lifem i nie gram w gry, poza Heroesami III ... takie są fakty, każdy musi kiedyś dorosnąć, a nic nie poradzę na to, że mi to przychodzi szybciej niż Tobie. Przynajmniej w imię przyjaźni mogłabyś się nauczyć wyrozumiałości. Ale nie - jak zwykle musi być po Twojemu, tak więc na własna prośbę sprawiłaś, że odchodzę od Ciebie jak przyjaciółka. I to już raczej nigdy nie wróci. Ja nie daję drugiej szansy. A co do dorastania i dorosłości - ktoś kiedyś spytał mnie, dlaczego uważam, że dorosłość jest taka zła, skoro jestem jeszcze dzieckiem i nigdy nie byłam dorosła, więc nie wiem jak to jest... A teraz, po tych paru latach wkraczam w nią i w sumie - jest fajnie :] Po prostu trzeba pokonać w sobie strach przed zmianą ...

- moje przemyślenia: 2 kawy nawet po nieprzespanej nocy to i tak przesada
- muzycznie: płyta Nirvany "Live at Reading"
- modowo: męska koszulka z czachą, pożyczona od Behemota xD
- nowy cel: przepisać przepisy i zgromadzić w jednym miejscu
- zachcianka: pizza!
- film na dzisiaj: "Mine vaganti. O miłości i makaronach"
- dzisiejszy humor: lekko wariacko i bezmyślnie

19 sierpnia 2012

Kto pragnie więcej, traci to co ma.

Nie mam nic, a także jestem niczym...
Niczym nieokiełznany mustang, jednak tak ślepy,
jak ślepo pędzi przez dzikie stepy zachodu.
A w myślach jego tylko szum i wiatr,
który muska jego wyzwolonego ducha,
pędzącego szaleńczo...
za wolnością.
"Mustang" by <resus>

Chyba za późno na wyjaśnienia - tak jak pisałam wcześniej, moje serce jest zatarte, dusza zamknięta. Cytując Eldo: "I nawet jeśli milczę, gdy trzeba krzyczeć. Nawet kiedy krzyczę, gdy powinienem milczeć.", chyba wyjaśniam tym wszystko. W sumie to post mógłby się już skończyć, ale po co - przecież jeszcze można ponarzekać na zło tego świata, albo pojeździć po samej sobie, bo w końcu jestem tak zakompleksiona i zhejciała, że ja pierdole... Chyba jebnę się czymś w czoło, tylko oby szybko...


*30 minut później
... ahh, nie ma to jak zjeść tonę tostów, popijając je herbata! To chyba mój porankowy sens życia <3

Uspokajam się powoli, choć nie kłamiąc nikogo, nadal w sercu mam huragan, burzę z piorunami i kij wie co jeszcze. "Stairway to heaven" puszczone z głośnością na cały blok całkowicie oderwało moją duszę od Ziemi, ciało od zmysłów... There's a lady ...
Teraz pozostało mi już tylko delikatnie i lekko szybować pomiędzy falami nienawiści, gniewu, buntu i chęci odebrania sobie życia, jakie istnieją teraz w mojej głowie i sercu.
Straciłam całą wenę do pisania i motywacje, chociażby do ćwiczenia na gitarze, póki jeszcze są wakacje. W pizdu pieprzyć się poszły moje plany z kupnem Fendera Stratocastera - czyli jak dotąd najboleśniejszy cios (no, może poza faktem, że mogłam jechać na koszt UE na wymianę do Niemiec, Włoch i Hiszpanii... no to chyba te dwie rzeczy są na równi porównywalne w skali ciosowania mnie). A to wszystko dlaczego? No oczywiście bo ja mam za ostry, za długi język. Bo przecież po co mówić mi "jedziemy gdzieś tam wszyscy razem" tylko lepiej wprost mnie z łózka wywlec i wrzucić do auta na siłę... A mnie to kurwa wcale nie stresuje, nie skądże - przecież wszyscy wiedzą, że ja nie mam serca, więc co tu się martwic? Planów przecież też żadnych nie mam, ani przyjaciół, ani nawet prawa do chwili dla siebie, bo co dopiero dla drugiej istoty - no skądże! Jestem tylko niczym, marionetką ciągnięta za sznurki zw wszystkich stron i z całej siły, która w całej swej naiwności próbuje zachować cząstkę swojego "ja".



- moje przemyślenia: lubie swoją samotność
- muzycznie: "Stairway to heaven" i "Kiedy powiem sobie dość", czyli jak zwykle zamulam
- modowo: małe kłopoty spowodowane jesienią tego lata >,<
- nowy cel: chodzić na gitarę i grać jak najwięcej!
- zachcianka: porozmawiać z T.
- film na dzisiaj: "Tomboy"
- dzisiejszy humor: wkruwiona od rana, lalala

14 sierpnia 2012

Przeżył życie po stokroć, a teraz brak mu czasu !

Trochę opadam z sił. Przydałaby mi się chwila oddechu, jednak nadal się wstrzymuje. Jeszcze tylko 2 tygodnie do 4-dniowego wyjazdu do raju (oby!) ... A potem szkoła i wszystko się unormuje, będę miała więcej czasu i mniej spotkań, bo przecież nikt nie będzie miał czasu. I ja również, gdyż zbieram w sobie całą motywację do osiągnięcia celu jakim są studia w Warszawie na jednym z dwóch wybranych przeze mnie kierunków. Chcę tego jak nigdy przedtem - zwiększyć swoją wiedzę z każdej dziedziny, która mnie interesuje. Nie tylko stać się bardziej "polityczną", ale także wiedzieć więcej o filozofii, starożytnej Grecji, Hitlerze i Stalinie, nauczyć się gotować więcej rzeczy niż dotychczas, nauczyć grać "Stairway to heaven" na gitarze (przy okazji strasznie chciałabym, aby tą gitarą był mój własny Fender, którego staram się zakupić), trenować jeszcze więcej w teatrze i pisać wiersze, przeczytać zaległe lektury i wiele innych tego typu rzeczy.

Czuję ogromny smutek. Może spowodowany wczorajszym milczeniem, może przemilczaniem dzisiejszych depresji. Nie mówię o wszystkim, choć chcę. Nie chcę nic mówić nikomu, lecz muszę. Ogólnie poczułam, że coś we mnie pękło, w wyniku zbioru zdarzeń co prawda, jednak znowu nie mam pewności, znowu czuję się jak kiedyś - drobną i słabą, do tego totalnie głupią istotą, nie mającą nic do powiedzenia światu. Mogłabym to powiedzieć, jednak boję się reakcji ludzi na to, co trzymam wewnątrz siebie. W końcu to nie są dorosłe zmartwienia; to tylko błahostki.

Wczorajszy dzień był przeklętą bezczynnością, dzisiejszy dzień jest przeklętym zabieganiem, które być może nie będzie miało żadnego sensu, jeśli rodzice nie pozwolą mi wyjść. Jak mnie to wkurwia... Zrobiłam aferę po pijaku, po ślubie siostry - właśnie z tego samego powodu, od którego dzisiaj jestem zła. Nie cierpię zaplanować coś, czy to z S. czy ze znajomymi, jakiś wypad czy cokolwiek, aż tu nagle wpierdala się teks "dzisiaj nocujesz w domu"... niby kurwa czemu? Już dawno nie mam klosza nad sobą, więc nie próbujcie mi go przywrócić - nie dlatego że to będzie dla mnie złe, nie... Jakby żyła pod kloszem dłużej to może nie byłabym taka jak teraz (co zresztą nie jest niczym ani złym, ani dobrym), ale dlatego że mnie to krzywdzi - odbieracie mi wolność myśli i decyzji, którą nabrałam podczas życia, w którym byłam tylko dla siebie, byłam samotna. Nie próbujcie znowu być dla mnie kochającą i cudowną rodzinką, bo nie byliście nią nigdy i już nie będziecie - miłości, której się nie poczuło od maleńkości się nie nadrobi w ciągu jednego miesiąca wakacji.

- moje przemyślenia: rodzina nie jest wartością; przynajmniej nie dla mnie
- muzycznie: Red - "Nothing and Everything"
- modowo: czerwona sukienka i czarne obcasy z czerwoną podeszwą ;3
- nowy cel: wgłębić się w historię Hitlera i Stalina
- zachcianka: naleśniki ze szpinakiem
- film na dzisiaj: "Mój przyjaciel Hachiko"
- dzisiejszy humor: smutna i wkurwiona; na granicy płaczu z obu tych emocji

29 lipca 2012

Coraz trudniej o samotność w samotności...

Ostatnio zrobiło mi się strasznie smutno. Tęsknię za wieloma osobami... a co najdziwniejsze, że to wszystko dzieje się przez moje sny, w których pojawiają się osoby, których dawno nie widziałam, albo z którymi z jakiś powodów straciłam kontakt. Moja ostatnia noc też była tragiczna i znowu powróciłam do wersji płaczu przed snem, dodatkowo zamulając się jak się da piosenkami z mp3. Tej samej nocy oddałam swoje życie pewnej osobie, moją duszę utrzymałam nadal przy tym samym 'człowieku'. Co mi zatem zostało, skoro nawet serce nie należy do mnie? Czas to zmienić, chcę być w pełni sobą, zrozumieć czego chcę. Zdobywać, odkrywać wszystko co obce i nieznane, kochać, śmiać się, szaleć i uśmiechać... Dlaczego czuję, że teraz tego nie mam? No i znowu czytałam tego przeklętego bloga... "Spojrzeć Tobie, kochana, w oczy, a potem sobie i nie cierpieć" - jakże bym chciała, żeby to było pisane do mnie; ale to tylko zakazana żmudna nadzieja. Czyżbym aż tak bardzo się w tym wszystkim pogubiła?
Opanuj się, resus. Póki jeszcze nie zmarnowałaś sobie życia...

(czytając poezje Rimbaud'a podczas lotu do Maroko biznes klasą ;)

Czuję się jak romantyk urodzony w nie-swojej epoce. Indywidualność, cierpienie, samotność... To jest to, co ich wyróżniało. Sama wybrałam sobie taką drogę, wiem. Jednak nadal nie mogę się pogodzić z faktem, że dałam sobie zatrzeć serce, bo stało się już faktem, że je zatarłam. A tak bardzo chciałam tego uniknąć. Z wczorajszego wieczornego podsumowania, zadałam sobie sprawę, że przy każdym moim odejściu, robiłam to dla jakiegoś ''większego celu". Jednakże zawsze żałowałam jednego - nie tego, dla czego zostawiłam wszystko, tylko ogólnie - że odeszłam. Zyskałam dzięki temu wiele. Za pierwszym razem to było jak śmierć - zyskałam życie, wartości, cel i marzenia. Teraz odeszłam po raz drugi, tym razem to było moim cierpieniem, lekarstwem, chorobą i jednocześnie zbawieniem. Co z tego mam? To że pogubiłam się jak nigdy, istniejąc tylko na prowizorycznej harmonii życia? Ta harmonia nie istnieje już od dawien dawna, a ja chyba ciągle chce wierzyć w jej powrót. Chciałabym móc zamknąć w spokoju oczy, czując znowu tę samą fale ciepła, co w dniu moich 16 urodzin. Odchodze, ale zawsze chcę wracać. Dziwne, co nie? Zwłaszcza że życie powierzyłam komu innemu... Czy postąpiłam właściwie? Może ten niedobitek uczucia, który we mnie żyje nie jest już miłością, tylko pragnieniem zdobycia celu, który przez tyle lat był dla mnie nieosiągalny... ? Czy moje istnienie nie ma na celu przypadkiem uszczęśliwiać ludzi, jak to sobie zawsze mawiałam, tylko wręcz przeciwnie, tylko ich krzywdzę? Bo na razie to tak wygląda. A co najbardziej bolesne w tym wszystkim, to fakt, że dotyka to tylko tych, których naprawdę kocham...

"Cierpienie jest chyba jedynym niezawodym sposobem zbudzenia duszy ze snu"  ~ Leon Bloy

- moje przemyślenia: samotnym moża być nawet wśród tłumu
- muzycznie: Of Monsters and Men - "Little Talks"
- modowo: czarny - koronkowy, oraz czerwony krawat z Clarie's
- nowy cel: poukładać się wewnętrznie, póki wszystko nie runie
- zachcianka: trzymać Ciebie za rękę, wychodząc z domu
- film na dzisiaj: anime Code Geass R2
- dzisiejszy humor: odczucie wszechobecnej tęsknoty

28 lipca 2012

Could you be the devil?

Pierwsza połowa wakacji można powiedzieć za mną. Jeszcze 6 dni do wylotu z Anglii i powrotu do Polski. Czy tęskniłam? - oczywiście. Czy chce wracać? - nie wiem. Na pewno chce zobaczyć wiele osób - od przyjaciół, przez rodzinke i Ikuto, aż po kilka nowych znajomości ;) Lipiec minął dosyć spokojnie - remont, przeprowadzka, wykańczanie po remoncie, wizyta w Legolandzie i ogólnie kilka przygód. Miałam aż nadto czasu na rozmyślania itp., dokończyłam pisać cykl wierszy, no i oczywiście anime - skończyłam Nodame Cantabile 2 i 3 sezon, special i 2 OVA, do tego doszło jeszcze Shoujo Sect oraz pierwszy sezon Code Geass. Teraz jestem na 10 odcinku 2 serii, dokończe to i biorę się za skończenie K-On drugiego sezonu + odcinki specjalne. Pozytywnie, a jakże by nie! :) Udalo mi się też (w końcu!) obejrzeć Braveheart i Forrest Gump'a. Zajebiste filmy, polecam ;P

Co do spraw związanych bezpośrednio ze mną, to chyba lekko się pogubiłam  na tle sercowym. Choć tłumaczę to sobie zamieszaniem jakie powstało ostatnio wokół mnie. No po prostu masakra... Nigdy nie prosiłam się o żadne wakacyjne miłostki, a teraz, gdy są one jeszcze bardziej nieproszone, przychodzą do mnie i to same! Ale spoko, nic z tego nie będzie :D Jednak znowu odczuwam brak, bardzo widoczny oraz tak oczywisty, że nawet mnie to śmieszy. Zresztą nieważne. Ogarne to kiedyś.
Udało mi się upolować sukienkę na wesele, akurat taką, jaką chciałam - oczywiście w kolorze czerwonym :P Teraz tylko został mi problem z zakupieniem odpowiednich butów, no i totalnie brak pomysłu na fryzure, więc chyba póję na łatwizne i walne coś podobnego do irokeza, w troche lajtowszej wersji... Nie moge się doczekać końcowego efektu! :)

Bla, bla, bla... co jeszcze? Stęskniłam się i to strasznie, ale w sierpniu nie będę miała nawet chwilki wtychnienia, bo w porówaniu z moim dotychczasowym lenistwem, w sierpniu biorę się ostro do pracy, no i przede wszystkim mam strasznie dużo rzeczy w planach - śluby i tym podobne klimaty, imprezka z Agunesu i K., spotkania z Safi, Syzią i Szczygiełkiem, jakaś popijawa z Olkiem się szykuje, koncerty, a żeby jeszcze było mało to w dzień mojego przylotu ide na całą noc do kina na maraton filmowy Władcy Pierścieni, yeeah - kolejne marzenie spełnione <3 A poza tym - cholernie tęsknię za kotami, zarówno Ikuto, jak również O & S... aaaa, ja chce kocie uszka!! *w*


- moje przemyślenia: totalny zastój w pisaniu wierszy ;<
- muzycznie: Anastasia - "In the Dark of the Night"
- modowo: dużo nowości z Londyńskich wyprzedaży *_*
- nowy cel: pasek w tym roku oraz 5 z biologii i PO
- zachcianka: na makaron ze szpinakiem
- film na dzisiaj: Francuski Pocałunek
- dzisiejszy humor: podekscytowana, lecz lekko znudzona

06 lipca 2012

Nauczyliście mnie inaczej patrzeć na świat. Arigatou ^.^

(grając jakąś harcerską piosenkę :) ewentualnie ''Stairway to heaven'' :3)

Koniec roku szkolnego. A ja znowu w Anglii, tym razem pomagam siostrze w odnawianiu jej nowego mieszkanka, potem będę brała udział w przeprowadzce. Cały lipiec poświęcam na odpoczynek i relaks. To nawet przyjemne uczucie - nie mieć żadnych planów, nie martwić się niczym. Nie tęsknić, nie czuć. Tonąć w ciszy i spokoju... Udało mi się obejrzeć dwie serie anime (''G-gata H-kei'' i ''No.6''), teraz jestem w trakcie oglądania ''Mirai Nikki''; jak na razie moim animowym celem jest Code Geass i Nodame Cantabile Finale, bo udało mi się obejrzeć Zero no Tsukaima F przed wylotem ;)

Czytając stare posty odkryłam, że narzekałam bardzo na to, że odczuwam jakiś brak. Hmm... teraz, jakby tak pomyśleć - chyba nie mogę sobie czegoś takiego zarzucić. A to wszystko zapewne dzięki pewnej jednej ludzkiej istocie :) Jak na razie zrezygnowałam z walki o osobę zupenie tej walki nie wartą - nie ma sensu. Nie mam zamiaru wkładać siły w kogoś, kto ma to totalnie gdzieś. To chyba zupełnie zrozumiałe.
Odkąd jestem tu, nieustannie myślę - o ludziach, szkole, przyjaciołach; o niczym i nikim; o wszystkim. O pustce i pełni. O miłośći i nienawiści. O Tobie i o mnie. O Nas. Znowu o mnie. To zaczyna robić się zawirowanym, błędnym kołem. A ja w nim tkwie.


Nadal szukam złotego środka na mój największy problem - przyszłość. Nie moge zdecydować, co chcę robić w życiu i na jakie studia pójdę. A to jest dla mnie naprawdę ważne. W tej chwili zastanawiam się nad prawem oraz etnografią. Miejsce studiów - Warszawa... No ale w każdym bądź razie jeszcze się zobaczy. Polityka w moim życiu zagości na pewno, po prostu kręci mnie to :)

- moje przemyślenia: chyba znalazam nową miłość - Nezumi z ''No.6'' :D
- muzycznie: Monika Brodka - ''Varsovie'' & ''Puddi Puddi 10 hours''
- modowo: liczę na zdobycie paru orzeszków podczas pobytu tutaj ;P
- nowy cel: zacząć znowu jazde konną
- zachcianka: pocky ^,*
- film na dzisiaj: ''Jak zostać królem''
- dzisiejszy humor: lenistwo na maxa xD

''Przyjaźń nie wymaga żadnych słów. To samotność wolna od lęku samotności''
''Miłość zaczyna się wtedy, kiedy szczęście drugiej osoby, jest ważniejsze niż twoje''
Dzisiejszy tytuł notki dedykowany jest dla: Agunesu i Behemota (za to że czuję, że jesteście przy mnie), dla mojej S. (która otwiera mi oczy w sposób zupełnie nieznany dla mnie, ale bardzo fascynujący), dla Olka (który wrócił do mych myśli, za którym cholernie tęsknie i który dał mi jedną z najważniejszych lekcjii mojego życia), dla Brigitte (za to, czego mnie nauczyła i co mi uświadomiła ostatnimi czasy), oraz dla wszystkich pozostałych: Martensa, mojego best przyjaciela M. oraz M & T (z którymi rozmowy jakoś dziwnie mnie podnoszą na duchu). Minna Arigatou !! *w*

21 czerwca 2012

Nie pozwól mi poddać się.


Irytacja to dobre słowo. Nie dość, że postawiono mi dyskretne ultimatum, którego nie da się zaakceptować, to dodatkowo czuję się jakbym dostała słownego policzka w twarz.Teoretycznie nigdy bym się nie przejmowała tak, ale nie dzisiaj, to jest dla mnie zbyt poważne. Ciekawa jestem jak można uświadomić ludziom rzeczywistość i bardziej otworzyć na świat, bo już chyba kurwa nic więcej niż dotychczas zrobić się nie da. Tak naprawdę to nie wiem co myśleć, jaką decyzję mam podjąć... Z jednej strony jestem tak cholernie wkurzona, ale patrząc na to z innej perspektywy to muszę być ostrożna, żeby znowu nie zrobić jakiejś głupoty. No kurde. Nie rozumiem jak ludzie mogą być tacy dzicy, nieczuli na to co jest dla mnie ważne, a uważają się za moich przyjaciół. Zawsze mnie zastanawiało, czemu tak się dzieje. Martwi mnie to, że jestem taka bezradna. Co zrobić? Nie umiem pogadać z osobą, która przez prawie całe życie była mi tak bliska... która jest dla mnie jak siostra, a teraz ja nie umiem jej powiedzieć, to co chce, ani ona nie mówi mi tego, co ją trapi tak wprost, a do tego perfidnie okłamuje. Noż kurde... i o co to wszystko? O to, że nie mam czasu dla nich, mimo tego, że widzimy się codziennie w szkole, że za każdym razem jak mogę, poświęcam im czas wolny. To co jeszcze? Może mam rzucić szkołę i spotykać się z nimi i siedzieć na huśtawkach? To bez sensu, trzeba zająć się życiem.
Nie mówię dorosnąć. Po prostu żyć. Zrozum to wreszcie, bo nie wytrzymam.

- moje przemyślenia: mam już podłączoną wieżę i głośniki ;3
- muzycznie: Płyta Aerosmith'u i Serj'a Tankian'a
- modowo: czerwone szorty ^,*
- nowy cel: w 2 liceum dorobić 3 dziurkę w uszach :)
- zachcianka: pizza! <3
- film na dzisiaj: "Nietykalni"
- dzisiejszy humor: koniec szkoły, więc jak mogę nie czuć się zajebiście ;D

18 czerwca 2012

My Happy Ending

"Masz swych cholernych przyjaciół,
Ja wiem, co oni mówią.
Ale oni mnie nie znają.
Czy w ogóle znają ciebie?
Wszystkie rzeczy, które przede mną ukrywasz,
i wszystkie gówniane rzeczy, które wyprawiasz."





Znowu post dla Niego. Chyba jestem za słaba na to wszystko, cała ta sytuacja staje się dla mnie niezrozumiała. Jedno tylko pytanie, najprostsze ze wszystkich możliwych przewija się przez moje myśli - dlaczego? Dlaczego musiało się stać jak się stało? Dlaczego zerwaliśmy zupełnie kontakt, mimo tego że nie pozbyliśmy się uczucia z naszych serc? Zabawa w "kto będzie oszukiwał siebie dłużej"...
Płaczę ostatnio jakoś niezrozumiale często. Nocami nie śpię, rozmyślam o tym, co było, co jest, i co się może wydarzyć. Stoję w miejscu jak głupia, złamałam wszystkie moje zasady. 
Nie istnieję już. Po co wracam do przeszłości? Stoję i przyglądam się, zamiast iść do przodu, coraz dalej i wyżej w chmury.
Wybacz mi, że byłeś z osobą taką jak ja, niestałą, zmienną oraz, jak to słusznie zauważyłeś, potrafiącą krzywdzić tych, których kocham. Spalę wszystko, co zawiera w sobie wspomnienia - pytanie tylko kiedy wreszcie będę mieć jaja, żeby to zrobić? Nie chcę pozbywać się uczuć, ale nie mam prawa wymagać niczego od kogokolwiek, jeśli sama nie potrafię tego uczynić. To by po prostu było nie fair... Jeśli tak, to po co pakowałam się w coś nowego, po co przyzwyczaiłam kogoś do mojej obecności? Nie zostawia się tak ludzi - choć fakt, ja tak zrobiłam, dlatego wcale nie będę narzekać, jeśli w końcu mi się dostanie. Choć w sumie, czy to co zrobiłeś i robisz nadal z moim życiem, unikając mnie, nie jest już wystarczającą karą? W ten sposób, ze smutkiem realnym czy też wyimaginowanym (nieważne), nie jestem w stanie żyć pełnią życia, a co gorsza, nie mogę oddać się w całości drugiej osobie, bo nadal jest ten dystans, nadal niewidoczny mur stworzony od unoszących się w powietrzu emocji i wspomnień. Zarówno z mojej, jak i jej strony.


- moje przemyślenia: poprawiłam hiszpański! <3
- muzycznie: Avril Lavigne - "My Happy Ending"
- modowo: białe podkoszulki są spoko z czarnymi bojówkami :)
- nowy cel: wziąć się w garść i ogarnąć life'a
- zachcianka: chyba już chcę do Anglii odpocząć od życia
- film na dzisiaj: "Milczenie Owiec"
- dzisiejszy humor: kurewszko szczęśliwa, a zarazem zasmucona