26 lutego 2015

Koty śpią, miasto śpi, czarodziejskie śnią się sny.

Okazuje się, że w tym semestrze, poza przerąbanymi przedmiotami, jak prawo rzymskie albo konstytucyjne, mam też filozofię, yeeey <3 to zapewne będzie mój ulubiony przedmiot :) Swoją drogę odmiany rozpoczęłam 35 dni temu, co się zmieniło w tym czasie? Koniec sesji, podjęłam jedną z najbardziej rewolucyjnych decyzji życia (ale o tym będzie daleko poooootem), zbliżyłam się do S. tak jak nigdy, na zasadzie że mogę w końcu obserwować tę istotę racjonalnymi oczyma i nadal nie przestaje mnie zaskakiwać, zarówno ona, jak i moje podejście do niej. Kiedyś nawet pomyślałam sobie, że może po to stworzyłam w umyśle Tsuskiego i pokochałam go, żeby teraz zachowywać się dokładnie jak on w stosunku do niej? A przynajmniej chciałabym móc być wobec niej taka, jak Tsuki w zachowaniu wobec Hime. Yes, I know - it's complicated... Zaczęłam nałogowo czytać - to miły powrót do książek po chyba ponad 2 letnim przestoju, jaki miał miejsce w trakcie mojego liceum (tak to jest ustalić sobie, że się będzie czytało TYLKO lektury... przeczytałam jedynie rozmowy z katem do mojej prezentacji maturalnej, a to nawet nie jest lektura - kto je wgl kurwa wybiera? Lalka, serio?...). W każdym razie skończyłam właśnie czytać 2 część Pustynnej Włóczni i biorę się za Najstarszego :) w kolejce zaś jest Hobbit, Poradnik pozytywnego myślenia oraz (jak się uda) Diabeł ubiera się u Prady. Książki, które chciałam przeczytać zawsze. Potem oczywiście kolejna część Cyklu Demonicznego, dalsze części Eragona, no i może w końcu łyknę Władcę Pierścieni (fanka, a nie czytałam książek, shame on me!!). Chciałam medytować, a jak na razie udaje mi się tylko co noc (od 2 dni XD) robić brzuszki i przysiady, co by się nie połamać na obozie narciarskim na jaki jadę z uczelni w poniedziałek. Może się nie zabiję.



W sumie to zaczyna się robić coraz lepiej. Słoneczniej, weselej. A najlepsze, że nie jest to niczyją zasługą. Po prostu nie mam czasu na to, aby smutać, a nawet jak go mam, to myślę o tym, czego się tak wielce podjęłam (ha! still pozostanę tajemnicza). Ewentualnie kuję przez cały tydzień do historii i łaciny, choć z tą drugą już trochę gorzej. Tak wgl to zastanawiam się co zrobić z włosami. Mam ochotę je znowu przefarbować, ale tym razem zaszaleć bardziej, niż rudość/czerwień :P No i koniecznie podciąć końcówki, może wycieniować mocniej. Chcę się zabawić. Plany, plany, plany. Chcę w tym roku w końcu tatuaż, czekanie do 20 roku życia to już wystarczająco długo, bo wiadome już, że nie pierdolnę sobie żadnego jednorożca (choć w sumie, czemu nie?! :D), tylko coś bardziej refleksyjnego... Tak, Fender still w zamyśle, i zrobię wszystko, aby on był "moim pierwszym" ;3

(haha, tyle selfies, o ja cieee XDDD)

Czasami jednak mam jedną myśl. Za często tęsknię za starymi czasami. Faktycznie trzeba się od tego odciąć, aby w pełni cieszyć się życiem - jestem na dobrej drodze. Aczkolwiek bardzo bardzo bardzo chciałabym pojechać z moimi znajomymi w góry. Nieważne czy remake'nąć wyjazd z Safu i Syzem, czy też yolo z Michałkę i Agunesu. Po prostu chcę w góry. No i spędzić tłumy na moje urodziny, ale to tak nawiasem mówiąc XD
A tak w ogóle to myślę nad otworzeniem nowego bloga... O kompletnie określonej tematyce. 
Resus się rozwija, woow.


- moje przemyślenia: zakochałam się w Iphonie 6 gold
- muzycznie: Brathanki, pozdro
- modowo: coś zrobić z włosami
- nowy cel: dokończyć obecne książki przed 20 marca
- zachcianka: burger w John Burgu
- film na dziś: "Bogowie"
- dzisiejszy humor: szalenie uśmiechowy

04 lutego 2015

What else should I be


Muszę się naprawdę zmuszać, żeby tu napisać. Włosy wypadają mi, jak jeszcze nigdy w życiu, a moja mama dziwi się, czym ja się tak stresuję. Być może tym, że ostatnie 2 miesiące były totalną miazgą dla mojego umysłu, ot co. Ledwo zaczęłam studia na poważnie (trwa sesja, no sory nie mam wyboru już teraz) to myślę o roku dziekanki i wyjeździe daleko stąd... Myślę o Indiach, albo Bali. Włochy już były :) I tak - jestem totalnie zainspirowana książkę Eat, Pray Love. Ale skończyłam ją czytać, może stąd mój nagły spadek humoru, niczym parabola, zbliżam się do mojego ukochanego "poniżej zera" <3 (tak, to się nazywa depresją)... A miałam już cichutką nadzieję, że mi to minęło. Poznaję od nowa swój umysł, tęskniąc, jak to robiłam zawsze, tylko teraz nie jest to takie samo jak zwykle. Powiedziałabym, że czuję bardziej rozpacz, niż tęsknotę. Tęsknię za wolną sobą. Zawsze mnie przytłaczała ta myśl. Ja naprawdę potrzebuję sobie zrobić przerwę od wszystkiego. Nie pomaga mi nawalanie sobie tysiąca spraw na głowę (zostałam sekretarz stowarzyszenia, które przejęliśmy). Słucham ambitnej muzyki typu Nirvana, Blur, RHCP, ale nie, Donatan i Cleo mogą mi jakoś podtrzymać humor. Shit happends.
Czy ja mam jakieś zakrzywione postrzeganie świata? (tak, na pewno, nawet nie chyba, to już wiesz przecież, resus...) Widzę zdjęcia rożnych par na ich ślubach, na fb wyskakują mi piękne dwie kobiety w bieli, a to co ja czuję widząc taką fotografie to... niezrozumienie? Chyba tak. Nie rozumiem. Nawet rozmawiając ostatnio o ślubach, organizacji ich oraz tym, jak to sobie wyobrażam mój ślub (przyznaję, mój umysł ma na ten temat milion pomysłów, nie wiem ile razy musiałabym się "ślubować", żeby spełnić je wszystkie, a wszystkie są zajebiste). Ja po prostu tego nie czuję, w sumie co w tym dziwnego, mam dopiero 19 lat, nie muszę o tym myśleć. Tylko, że ja zawsze wyobrażałam się (i w sumie jak sądzi moja sister - jestem) osobą, która potrzebuje kogoś w życiu. No i fakt, jestem. Tylko teraz mam dość. Chciałabym... czegoś. Nie wiem czego, ale cały czas trwam w tym samym, w czym trwałam nawet będąc w związku, w czymś w czym trwam już dobrze od czasu, w którym poznałam M. a to było hm... 7 lat temu? (boże, jak ten czas leci!). Jemu też o tym mówiłam, opisując to jako "zagubiony puzzel, którego brakuje mi w obrazku mnie samej". Tylko że teraz mam wrażenie jakby była tylko ramka, a reszta puzzli spierdoliła gdzieś w popłochu. Męczę się sama ze sobą (tłumaczę to depresją, własną beznadziejnością oraz przytłaczającym życiem, na które teraz i tak nie mam wpływu). Pierwszy raz w życiu myślę tak infantylnie - myślę o księciu, który mnie zbawi. W sumie to tak naprawdę nie o księciu, a o Tsukim, ale i tak moje wyobrażenie jego jest iście książęce. Dobra, tak naprawdę wyobraża mi się on jako Felipe, którego spotykam gdzieś z dala stąd i z którym wyruszam w podróż, która będzie trwać aż do mojej śmierci, a mianowicie życie z nim, w szczęściu i pełnym podróży.
Jestem tak niesamowicie głupia.


- moje przemyślenia: jestem beznadziejna, totalnie
- muzycznie: tyle w tym roku koncertów. znowu
- modowo: znowu czuję się nijaka
- nowy cel: Indie
- zachcianka: kurczak tikka masala w renamencie
- film na dziś: "Szkoła uczuć"
- dzisiejszy humor: a weź pan...