24 grudnia 2015

Nienawidzę świąt.


Gdy był Team to może jeszcze miało to jakiś sens. Gdy był śnieg też. Teraz tak naprawdę zdaję sobie sprawę, jak bardzo to nie ma dla mnie znaczenia. Jak bardzo ten jebany okres w roku, pierdolone media, reklamy i marketing potrafią zrobić człowiekowi gówno z mózgu. Nie wierzę, że jeszcze rok temu chciało mi się dzwonić do kogokolwiek, aby życzyć wesołego spierdolenia. Nie wierzę w to, ani wgl nie rozumiem, czemu tak mi zależało na kurwa świątecznych ozdobach, piernikach i innych chujach szmujach, przecież to tylko na pokaz. Nie wiem dlaczego kłamałam, dlaczego mam w sobię tak bardzo skrajną, drugą mnie, która powiedziała, że chce miec swój ciepły dom, rodzinę, dużą chujinkę i prawdziwe święta, gotując jak pojebana kwoka ciężkostrawne potrawy do 5 nad ranem, aby potem Twoje własne bahory mówiły Ci, że wolą cole i pizze. Pierdole to. Nigdy nie pozwolę sobie tak siebie zatracić. Chyba moim największym marzeniem odnośnie przyszłego życia jest, aby mieć taką pracę, która pozwoli mi brać urlop na cały ten okres świąt i wypierdalać czy to do Indii, Tajlandii, Syberii czy nawet dalej. Zawsze już będę sama, bo nie czuję, żeby ktokolwiek mi to zapewnił. Znowu mam przecięty kabelek z emocjami. Przeglądam zdjęcia i nigdzie nie ma nic ze śniegiem i mną, co mogłabym tu wrzucić. Kurwa. Nigdy mi tak nie brakowało zimy. Jak nie pojadę w jakieś góry to dostanę pierdolca, muszę, po prostu muszę iść w góry, spać w schronisku, iść na miód pitny albo jakiegoś grzańca, podumać trochę. Znowu straciłam grunt pod nogami, jak co roku i jak mam to niby wyjaśnić, jak?! Podoba mi się ta rola samotnika-męczennika, nie mogę zaprzeczyć. Ja po prostu wybrałam samotność i mówię to świadomie, wiedząc, kogo moge teraz skrzywdzić tymi słowami. Takich toksycznych ludzi powinno się utylizować.




Pośród doskonałego porządku dzisiejszego poranka czuję się nieprzyzwoicie samotna z tym moim pytaniem: Po co żyję?

- moje przemyślenia: ucieknę w Bieszczady
- muzycznie: Richard Walters - "Young Folks"
- modowo: na wigylyję sukienka z zakończenia liceum (y)
- nowy cel: Siekierezada
- zachcianka: narkotyki al dente, ewentualnie przytulenie
- film na dziś: "Służące"
- dzisiejszy humor: przytłaczający

21 grudnia 2015

Wszyscy jesteśmy zagubionymi gwiazdami.

Różne są poziomy świadomości. A co, jeśli w ostatecznym rozrachunku Hime odczuje, że Tsuki tak bardzo ją rozumie, że w konsekwencji zaburza jej funkcjonowanie i swoją otwartością ogranicza jej wolność? Czy miłość potrafi być przytłaczająca w swym ogromie? Czy kiedykolwiek na ziemi uda się komukolwiek zaznać takich kosmicznych uczuć? Jak bardzo musiałam się w sobie zamknąć, żeby otworzyć nigdy nie dotknięte pudełko, nową inspiracje, nowe odczuwanie? Inną niż zawsze przyjemność z formułowania, składania, pisania... Czy kiedykolwiek grałam literami, jak klawiszami podczas etiudy na zaliczenie? Wyostrzyłam swoje zmysły na decybele, korę mózgową na myśli w najsoczystszych kolorach. Dlaczego wcześniej nie umiałam, wręcz nie chciałam tego w sobie doznać? Albo raczej czemu uważam, że zawdzięczam to komuś, a nie samej sobie? Może mój egoizm jednak ma jakieś granice o czym warto wiedzieć, bo owa myśl pozostawia pewną nadzieję na ludzkie funkcjonowanie wśród ludzi. Kto z moich przyjaciół to doceni, lub chociażby dostrzeże? Mam coś niebezpiecznego w posiadaniu. Choć to posiadanie nigdy posiadaniem w pełni nie będzie. Księżyc dziś też nie jest w pełni, jednak miło było wrócić do utęsknionego przyjaciela. Wszyscy jesteśmy zagubionymi gwiazdami. Zgubię się tym bardziej, im więcej jest mojej przestrzeni. Jeszcze niedawno tak tego nie rozumiałam. Nigdy jeszcze wszystko nie było tak płytkie, błahe, nieznaczące, mikroskopijne, nieporównywalne. Dawno już nie miałam takiej władzy w słowach. Bałam się utracić tego, z czym najwidoczniej się urodziłam, a czego nie pielęgnuję wystarczająco. Umiejętność i emocja. Pisanie i kochanie. Wieczność leży rozbita przede mną, jej kruchość ukazała mi prawdę, której każdy z nas się obawia. Każdy gaśnie, prędzej czy później, nie każdy jednak przechodzi dalej, nie każdy umie dojść do umysłowej perfekcji w swoim życiu, czyniąc każde następne równie błahe. Nie wszyscy chcemy rozkwitać. Każdy zaś potrafi. Każda choroba jest uleczalna, każdy lęk. Zamilkłam w sobie wewnętrznie, dopuściłam do siebie dziwną traumę, z niewiadomych przyczyn uformowaną, nie czując się pewnie w tym co zawsze kochałam, czym jak również, poza wierszem, się komunikowałam. Nie śpiewałam od dawna i coraz trudniej jest mi z siebie wydobyć kolejny pierwszy dźwięk. Są jeszcze myśli i wspomnienia, które przytłaczają mnie, tak jak kiedyś, przed czerwcem. Nie palę, ale im bardziej poszerzam moją percepcję, tym bardziej mi tego brakuje. Tego krótkiego czasu, kiedy mogę patrzeć na biały, płonący papier i rozmyślać o wszystkim. Naprawdę, to z dnia na dzień jest coraz trudniejsze. Czasami mam wrażenie, że zaczęłam się w momencie, gdy powiesiłam na swojej szyi połówkę czarnego serca, niekiedy mam wrażenie, że przebudziło mnie zawieszenie obok miecza z rękojeścią smoka... Obudziłam się dawno temu, dawno temu pozwoliłam sobie stworzyć drugą siebie, lepszą i silniejszą. Od tamtej pory do dziś uwierała mi pewna kula przyczepiona do nadgarstka. Czasami wciąż jestem tak strasznie sama w tym kosmosie.

"It doesn't matter what you did
Who you were hanging with
We could stick around and see this night through"

- moje przemyślenia: uwolniłam umysł
- muzycznie: soundtrack ze "Zmierzchu"
- modowo: czarna, gotycka spódnica
- nowy cel: kupić świnię
- zachcianka: lody czekoladowe
- film na dziś: "Star Wars VII: Przebudzenie Mocy"
- dzisiejszy humor: empiryczny

27 listopada 2015

Czuję, jak serce rwie się do Ciebie.

Czasami mam wrażenie, że ostatnio strasznie głęboko schowałam pewną cząstkę mnie i nawet mimo tego, że ona usilnie próbuje się wydostać to ja i tak duszę ją w sobie. Nie wyżalam się jak do tej pory. W sumie zamknęłam się trochę przed przyjaciółmi i mam do siebie o to wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony w jaki niby sposób mam nadal utrzymywać nas wszystkich, skoro jesteśmy wszyscy rozrzuceni? Choć to też mój problem, bo sama powinnam się umieć odezwać, ale niekiedy jest mi tak dziwnie, że nie chcę nikomu mówić żadnych smutnych rzeczy i narzucać się. Staram się mega panować nad moimi humorami, choć i tak jest lepiej niż przez całe moje życie w sumie. Póki mam go przy sobie jest mi lepiej. Wgl on daje mi siłę, jakiej nigdy w sobie nie miałam. Nigdy nie czułam takiej miłości. Jest dobrze i pierwszy raz od lat mogę powiedzieć, że jestem wewnętrznie spokojna. Poświęcam się teraz (może za bardzo?) mojemu życiu w Łodzi, nowym znajomym, ale przede wszystkim siedząc w moim mieszkaniu, na moim łózeczku przy wielkim oknie (naprawdę kocham to miejsce), myśląc jak mogę uszczelnić okna i naprawić kaloryfer żeby nie grzał non stop, nawet jak jest na zero (tak, nadal tego nie wygooglowałam XD) i czytając, albo oglądając serial, albo po prostu tuląc go do siebie. Jestem nadal roztrzepana, nawet chyba mocniej niż przedtem, ale tym razem nie zwracam na to uwagi. Fakt fatem muszę zrobić mnóstwo rzeczy, ale jakoś nie czuję pośpiechu na sobie. Przeczytać wszystkie teksty na uczelnię, ogarnąć ćwiczenia i jakiś zdrowszy tyb życia (zwłaszcza jeśli chodzi o papu, bo zaczynam wątpić czy wgl możliwe jest mi się wysypiać w tym momencie), znaleść może jakąś pracę, bo w sumie kasy ni ma, a kosmetyczka się sama nie zapłaci, na gorset się samo nie uzbiera... (tak tak - z pustego i Salomon nie naleje, ale w sumie na razie nie piję, więc i tak kij z tym, dwa wina nadal stoją na parapecie ;). aaaa i jeszcze najważniejsze: RZUCIŁAM PALENIE !!! :3 tak to już oficjalne. Mimo wszystko nie zaoszczędzę dzięki temu, bo ja kurwa nigdy nie kupowałam fajek ;___; A tyle pieknych rzeczy bym chciała do pokoju (a jest co urządzać, bo to 30 metrów, więcej niż ma Łukasz Jakubiak w swojej kawalerce XD), tyle zabiegów u kosmetyczki w bramie naprzeciwko, a już o butach na witrynach sklepów na Piotrkowskiej nie wspomnę! No i nowe gorsety wszysły z Rebela, a tu niedługo Szafa Rudej Wiedźmy wyda gorsety ze Star Wars... no i na premierę wartałoby iść... Masakra, jakie to studenckie życie jest kosztowne.

Urodziny to była jedna z najlepszych imprez w moim życiu. Co prawda wyszłam z niej z ranami na obu kolanach, długiem w postaci pisieńciu złotych i pamięcią skróconą o jakieś 6 godzin, mimo to było warto. Zajebałam nawet wiązankę z pomnika XD Tak bardzo być dorosłą kobietą. Oj tam :D

- moje przemyślenia: jestem szczęśliwa z D., to chyba najważniejsze
- muzycznie: Dawid Podsiadlo - "W Dobra Strone" <3
- modowo: fajnie jest móc się ubierać w ciuchy mojego faceta
- nowy cel: zbierać kasę, najlepiej do słoika
- zachcianka: jakiś masaż u kosmetyczki :D
- film na dziś: "Funny Games U.S."
- dzisiejszy humor: bezpłciowy

06 listopada 2015

Dokąd płynie miasto moich snów?


Nic mnie ostatnio nie uspokaja tak, jak to intro. Oficjalnie dziękuję Sławiemu za niespodziankę od Comy (still nie wiem jaką ;). Wprowadziłam się do Pietryny. Kocham to miejsce. Tych ludzi. Te duże okna, tę przepiękną ulicę (muszę przyznać, że Piotrkowska jest ładniejsza od Sienkiewki), to miasto które kojarzy mi się tylko i wyłącznie z tym zespołem, tę mieszaninę obskurności ze wzniosłością (tak, mówię o architekturze)... Najciekawsze jest, że miałam mieć pokój 15 metrowy, a jednak wprowadziłam się do mojego lokatora (obecnie już mojego D.) do 30 metrowego salonu. Mamy tam zamontować rzutnik i oglądać Władcę Pierścieni <3 Nie ma to jak mieszkać ze studentem filmoznawstwa ;) Poza tym wzięłam kredyt na 2 lata XD na szkołę angielskiego, ale jak to poważnie brzmi. W ramach wf-u chodzę na basen, łaaał, w końcu jakaś aktywność fizyczna po tylu latach (y). Jak na razie jest dobrze, wręcz cudownie. Doszłam ostatnio do mega przemiany w sposobie myślenia. Stałam się coraz bardziej pozytywna, dawno nie zdarzyło mi się zagłębić w nicość. Na plusie. Wiem, ze przyczynia się do tego detoks od pewnej osoby, ale również wyprowadzka z Kielc, jak mniemam. No i to co mam tu. A mam wiele i chcę jeszcze więcej. Przestałam sobie imaginować jakiekolwiek bariery. Przełamałam się nawet i mam czworokąt przyjaciółek na studiach, jak w seksie w wielkim mieście! XD (ja jestem Samantą oczywiście :P) Jestem wyluzowana, prawdę mówiąc moim jedynym priorytetem jest teraz uczelnia oraz praca nad moim językiem, poza tym żadnych planów, obowiązków, żadnej presji. Możnaby zapytać po co w tej chwili żyję, ale tak naprawdę nie myślę nad tym. Płynę, niekiedy wręcz lecę, ale dobrze mi z tym. W końcu jestem we właściwym miejscu, jak sądze u boku odpowiedniej osoby, w odpowiednim na te kilka lat mieście. Mam cichą nadzieję, że uda mi się mieszkać tu, na Pietrynie, aż do końca moich studiów :)

Niekiedy czytając kwestionariusze na queerze, albo po prostu cokolwiek, gdzie inny człowiek musi napisać coś o sobie, napotykam na tendencję do pisania w stylu "sam musisz dostrzeć moje zalety, których ja w sobie nie dostrzegam, a wad za dużo by wymieniać". Serio też kiedyś miałam takie podejście do samej siebie? Masakra, że też serio ktoś chciał z taką mną być. Wyleczyłam się z każdego kompleksu, z każdej wmówionej, wyimaginowanej, zapozorowanej choroby/dolegliwości/wady. Czuję się silna jak skała, nieugięta jak łodygi bambusa. Czuję się Resus w pełni, w rozkwicie. I to nie tylko D. tak na mnie działa. Prawdę mówiąc zyskałam niepohamowane zasoby siły i energii w trakcie mojego pobytu w Anglii (serio, nie wiem skąd się to bierze, po prostu stało się... jak wytłumaczyć to, że nagle po TYLU LATACH przestałam obgryzać paznokcie??). Fakt faktem, nie ma w moim życiu już żadnych bodźców, które mogłyby mnie rozproszyć, zdołować, załamać ect. Nie łapię stanów depresyjnych. Nie smutam. W sumie to już mało myślę nad tym wszystkim. Czasami mnie potrafi dojebać z miejsca, niczym metalową rurą pod kolana, gdy przypomnę sobie S. albo M. ale wtedy zamiast wpadac w myśli po prostu przestaję. Albo myślę o tym jak mi teraz dobrze, to pomaga zawsze. W końcu nauczyłam się doceniać to, co mam. I kurwa mam w chuj. Jak nigdy dotąd. I jak nigdy wcześniej jestem przekonana, że tego nie zjebie, wręcz przeciwnie, wezmę ile się da. Mam ochotę przekazać każdemu mojemu bliskiemu właśnie taką siłę, taką energię. To o wiele zdrowsze dla umysłu myśleć "uda mi się", "jest zajebiście", niż przemierzac nieograniczone pokłady smutku. Byłam na dobrej drodze do samobójstwa. Serio. Jakże się w chuj cieszę, że to już za mną. Że wraz z 20 urodzinami wszystko się tak naprawdę zmieniło. Obudziłam się w innym ciele, w innym życiu i nic, co było, już nie istniało. Jestem taka sama, ale inna i od nowa. Nie mówię wcale, czy lepsza, czy gorsza. Po prostu szczęśliwa. W końcu czerpię cholerną przyjemność z pisania, słucham muzyki i poruszam się do niej, robię przerwy w składaniu tych słow, żeby niekiedy zamknąć oczy, pogestykulować dłońmi... Dawno takiej siebie nie widziałam.

(Zombie Party 2015, Woor, Kielce)

- moje przemyślenia: spędziłam 8 h w studiu tatuażu i to na nie mojej dziarze
- muzycznie: Captain Nemo, La Pluie, Co que ja suis
- modowo: pora chyba kupić ocieplane Martensy
- nowy cel: nowy gorset, tym razem z RM
- zachcianka: iść do kina
- film na dziś: "21 gramów"
- dzisiejszy humor: wychillowany na maksa

29 sierpnia 2015

Never be the same again.

Telefony z przeszłości nie są dobre. Czasami naprawdę szanuję R. że nigdy się więcej do mnie nie odezwał. Jedyny mądry ze wszystkich! (Nie wierzyłam, że kiedykolwiek to powiem!) Spotkałam się z nim tylko raz w życiu i już wtedy oboje wiedzieliśmy, że żyjemy dalej i do tego jest nam tak dobrze. Teraz zaś zupełnie nie rozumiem sensu rozdrapywania rany, której gojenie zajęło mi aż tyle czasu, i żeby nie było, nadal ją odczuwam. Tego, że nie zatańczyłam poloneza na własnej studniówce nigdy w życiu nie wybaczę, dla jasności. Nigdy przenigdy. Po prostu... bo nie zawsze się tańczy poloneza do cholery, oto dlaczego. Nigdy nie zrozumiem też sensu w tym, dlaczego S. tak bardzo i tak na siłę w sumie, jak teraz na to patrzę, przymuszała albo mnie, albo jak w przypadku Aleksandra jego samego, do odnowy kontaktu. Jego przeprosiny były ewidentnie wymuszone, co jaj nie miał żeby sam z siebie do mnie zadzwonić? Wczoraj usłyszałam, że zbierał się od tego od dłuższego czasu. Prawdą jest, że skoro nie zrobił tego w ciągu pierwszego roku, to mógł już odpuścić. A co do Marti, prawdą jest, że nadal wszystko jest z mojej inicjatywy. Chciałabym, ale cały czas mam na sobie ten paskudny ślad myśli, że chyba tylko ja chcę i się staram. O czym zresztą przy każdej okazji przypomina mi moja ukochana S. (tak, inna S.) Nigdy już nie będzie tak samo, dla ścisłości. Jak to wyznałam wczoraj, w przypływie nowych myśli nieistnienia, do Behemota, nic co znam już nie istnieje. Pomijając fakt, że jestem zjebaną osobą przez to, że nie mając nawet 20 lat, byłam zaręczona i po 3 letnim związku, to jeszcze nie mam domu, w sensie wyprowadzam się, więc wszystko będzie nowe. Bez rodziny, bez przyjaciół (dopiero muszę poznać nowych w Łodzi... to dość intrygująca kwestia). Trochę się boję, a wczoraj już totalnie dałam się ponieść abstrakcyjnej depresji. A teraz jak na to patrzę na spokojnie (i na zmęczono po pracy), to w sumie tyle razy w życiu chciałam, marzyłam wręcz, żeby zacząć od nowa. No to zacznę. Powinnam się cieszyć, a zamiast tego się boję. Powinnam ekscytować się na myśl o odkrywaniu nowych urbexów z nowo poznanymi ludźmi, a zamiast tego myślę tylko o tym, że pozostawiam starych znajomych w Kielcach... Przecież i tak zostaną przy mnie Ci, którzy są czegoś warci... Więc kiedy stałam się tak cipowata? 

Jakbym napisała ten post wczoraj w nocy, brzmiałby dokładnie tak samo desperacko i emowsko, jak moje myśli 5 lat temu. Na szczęście nauczyłam się w ciągu tego czasu, że czasami trzeba po prostu ochłonąć, (co za zmiana!) I dostać, jak zimną wodą w twarz, słowami S. która jako jedyna z niewielu zna mnie tak dobrze, żeby wprost powiedzieć mi prawdę o mnie samej. A do tego wyśmiać przy okazji, że obie sobie robimy za parapsychologów. Co jest w sumie dobre, tylko czemu do cholery się nawzajem nie stosujemy do swoich słów? A nie poprawka... ja się czasami stosuję :) Prawda jest, że to jedyna osoba, która otwiera mi oczy i która sprawia, że staję się chorobliwie czujna, gdy tylko wyrazi jakąkolwiek swoją obawę. Bo zazwyczaj się sprawdza, ot co. Behemot też ma w sumie najczęściej racje, ale za to duży problem z artykułowaniem myśli, tak jak ona. Ona jest po prostu brutalnie bezpośrednia, agresywna wręcz. Milusie. Ciekawe czy z drugiej strony ja też taka jestem? Staram się przynajmniej *w* Anyway. Mogę wyzbyć się negatywnych emocji, ale już nigdy nie będę w głębszej relacji z kimś kto mnie zranił. Bo po co, po prostu. Nie mogę mu ufać i mimo tego, że otwarcia przyznałam, że moje uczucia nigdy nie wygasły, tak ze strony tejże osoby każde kocham jest pełne moich wątpliwości i niedowierzania. Nawet jeśli jest to szczere, to ja tego nie czuję. Intuicja czasami mówi więcej, niż zostało powiedziane. Tylko cały czas się pytam dlaczego? Nie mogępo prostu żyć sobie w spokoju dalej, bo jak nie wracamy po stokroć z dawną S. to nagle kurwa ON sobie o mnie przypomina. Samotność Cie dopadła w końcu czy co, do cholery? Nie umiem Cie nienawidzić, ale nie chcę też, aby moje życie było tak gmatwane i wywracane do góry nogami z powodu czyjegoś zwykłego i nic nie obchodzącego mnie kaprysu.


Już wystarczająco długo moje życie nie było o mnie.

- moje przemyślenia: cały czas uczę się zmieniać podejście, it's sooo hard to do
- muzycznie: Bastille - "Things we lost in the fire"
- modowo: SKÓRZANA RAMONESKA Z CAMDEN TOWN !!! <3 (w końcu...)
- nowy cel: nie być już więcej tak naiwna
- zachcianka: obejrzec w końcu te Star Wars
- serial na dziś: "Seks w wielkim mieście"
- film na dziś: "Leon Zawodowiec"
- dzisiejszy humor: buntowniczy

10 sierpnia 2015

"Jeśli chce się coś znaleźć, trzeba po prostu szukać."

Prosty cytat w tytule na dzień dobry.
Poczujcie jak przelewam wam moją miłość, radość i optymizm <3:* :)



Dlaczego do cholery jeszcze nie przeczytałam "Władcy Pierścieni"?! Mój zastój w czytaniu książek z czasów liceum daje mi się we znaki. Czuję się okropnie bo tyle rzeczy chcę przeczytać, a do tak niewielu mam teraz dostęp. Na cały pozostały miesiąc tu mam tylko 2 książki! Masakra. Muszę się wziąć za siebie. Jak na razie dzięki Behemotowi ogarnęłam swoje życie ze strony umysłowej - przestałam się zapadać pod sobą. To dziwne jak czasami trzeba dostać w łeb, żeby się ogarnąć. Normalnie jak scena z "Króla Lwa" :) Moje serce jest nadal niezachwiane. Podziwiam się za moją zmianę, nareszcie nie muszę sobie mówić czy jestem kobietą, czy dorosłą. Po prostu jestem. Przestałam się zamartwiać i wiem jakie to było bezsensowne, zwłaszcza że smutałam, a przecież nic się nie działo. Nic złego. A fakt, że nic się nie dzieje w sprawie w jakiej chciałabym... cóż, pora na kolejną lekcję cierpliwości od czasów gimnazjum. Tak cholernie się cieszę! Po prostu spędzam czas oglądając "Plotkarę", czytając, jedząc i ćwicząc, bez wyrzutów sumienia, bez zmartwień. Nawet nie tęsknię, jak to było w porównaniu do poprzedniego czasu przed przylotem na Woodstock. Przechodzę wewnętrzną przemianę, czuję jak moja energia ładuje się z zupełnie innego źródła, niż dotychczas. Wróciłam do uczucia, jaki towarzyszyło mi podczas rozmowy z ludźmi z Przystanku Jezus (o boże to takie niemojowe XD) - czuje w sobie tyle miłości, takiej po prostu, że mam ochotę ją przelać na cały świat, na wszystkich których znam i kocham, Brzmię jak wariatka, prawda? Może :) Może od zawsze trochę nią jestem ;) W każdym razie nie mogę się doczekać aż wrócę do Polski. Pracę w tej chwili traktuję mega relaksacyjnie - zdobędę środki na studia oraz na parę nowych rzeczy... no może nie parę, Amazon ma w sobie mnóstwo tanich, ukrytych skarbów, ale po ich zsumowaniu wychodzi za to niezła fortuna XD Cały Resus. A gdy wrócę wszystko się zmieni. Spędzę ostatnie 2-3 tygodnie w Kielcach, a potem przyjdzie czas na najważniejsze pożegnanie i największy początek. Czasami się stresuję i tak naprawdę najbardziej potrafiłam się dołować właśnie tą myślą, ale teraz podchodzę do tego inaczej. Boję się nadal, ale w końcu przecież gdziekolwiek się nie znajdę jestem sobą. Silną jak Blair, czarującą jak Serena (kurwa jak ten serial się odbija na moim mózgu, lel o.0). Któż inny sobie nie da rady, jak nie ja? Poza tym, moja siła utrzymuje inne osoby. Nie mam zamiaru zawodzić nikogo, nawet jeśli kilka z nich nie jest mi specjalnie bliska. Tak już mam i może to moje "powołanie"... Naprawdę chciałabym być psychologiem :( Widocznie muszę sobie poradzić bez tytułu magistra. Kolejną rzeczą jaka mnie cholernie martwiła jest fakt, że być może moje studia nie ruszą. Lecz teraz nie martwię się, że będę skazana na powrót do UK i pracę do końca życia. Wiem, że tak nie będzie. Dokładając dalej - mam wenę, ale artblocka. Cokolwiek nie napiszę, leci do kosza. To naprawdę problem dla mnie, jednak czekałam tyle czasu, że mogę się wstrzymać. Najwyżej już nigdy więcej nie napiszę nic dobrego. Czasami się tak zdarza, Wiersze towarzyszyły mi w najważniejszych momentach mojego życia. W tej chwili mogą zniknąć. Nie potrzebuję opisywać uczuć. Tym razem jest inaczej, tym razem przeżywam wszystko w sobie. Dzięki temu stałam się samowystarczalna. Moja miłość do kogoś napędza mnie samą, dzięki czemu mogę w końcu rozkwitnąć. To trochę samolubne.,, Trochę dziwne. Bardzo weird tak w sumie. Jednak, póki nadal żyję w harmonii i szczęściu ze sobą, to chyba nie może być ok, prawda? To wszystko to szaleństwo, ale to także kocham. Oczy zielone... Nie wiem sama do końca do czego piję. Czy ten wpis ma być potwierdzeniem przed samą sobą, że wszystko jest w porządku? Kiedyś pewnie by tak było, ale nie teraz. Naprawdę jest inaczej. We mnie samej. Pogodziłam się z rozwojem sytuacji i chyba nadal nie mogę uwierzyć w to, że tak potrafię. Kiedy tak dorosłam, że tego nie dostrzegłam? Moje cele się zmieniają. Moja przyszłość jest bardziej zachwiana niż kiedykolwiek... Podoba mi się to! Idę z falą. W KOŃCU. W końcu jestem dawną sobą. Musiałam przeżyć 2 miesięczny detoks, aby to zrozumieć, musiałam przefiltrować całą swoją krew od nowa, skasować i napisać myśli od nowa. Posklejać moje serce, ale już nie taśmą. Jest znowu całe, Kilka rys. Ale już nic więcej, żadnych blizn, żadnych pęknięć. Znowu mogę się nazywać swoim nazwiskiem. Znowu jestem szalona. Nie muszę nic specjalnego robić, Po prostu czuję, że teraz mogę wszystko. Wiem też, że im dłużej wytrwam w moim postanowieniu i im dłużej będę szła w tym kierunku, tym będę lepszą dla kolejnej osoby. Jednak to nie jest już moim priorytetem. Nie ktoś, tylko JA. Powinnam tak myśleć już dawno temu. Jestem gotowa zwyciężyć każdą walkę, przeskoczyć każdą przeszkodę, każdą niezgodę, negatyw, każdą złą energię. Wszystko rodzi się we mnie od nowa. Nieprawdopodobne, jak Woodstock i przyjaciele mogą wszystko naprawić. A najbardziej - niewiarygodne jak przypadkowe, obce, albo niebliskie osoby są w stanie ukazać rzeczywistość w barwie, jakiej nigdy dotąd nie znałam. Bałam się otworzyć przed nieznanym światem, a przecież tak dużo tym tracę. Nie mogę się doczekać, aż poznam znajomych ze studiów, nowych sąsiadów... A nuż przygarnę jakiegoś bezdomnego kotka? :D Zapomniałam każdą nienawiść. To uczucie jest cholernie destrukcyjne, dlatego cieszę się, że już mnie nie dotyczy. Sądzę że mogłabym przybić piątkę z każdym, kto kiedyś mi zadał ból. Bo już mnie to nie obchodzi. Liczę się ja, moi przyjaciele, poezja, muzyka i miłość. No... i dobre jedzenie. Pod tym względem nigdy się nie zmienię :P Jestem w euforii, nirwanie złożonej ze szczęścia, ogromnej miłości oraz odcięciu myśli.

Koniec mroku.  



- moje przemyślenia: "You don't give up just because things are hard" - Nate
- muzycznie: soundtrack "Begin Again" i "Lot like love"
- modowo: szalony szopping na Amazonie :D
- nowy cel: Bieszczady z boberami
- zachcianka: maliny ;3
- książka na dziś: "Zdrada"
- film na dziś: "Zupełnie jak miłość"
- dzisiejszy humor: odprężona

05 sierpnia 2015

Tylko serce ma prawo mi mówić w co mam wierzyć.


Ogólnie to obejrzałam sobie "Galerianki", które widziałam po raz ostatni chyba w gimnazjum. Tak mi się przypomniał ostry, a dokładnie piosenka powyżej i stwierdziłam że obejrzę je znowu, zobaczę co tym razem pomyślę (już tak bardziej psychologicznym kątem)  tym filmie. Jednak nie chce mi się o tym tu pisać. Zapraszam na konfe jak coś, ale nie tu.

Siedzie w domu w Anglii i oglądam koncert Comy z Woodstocku 2014. Cholernie sentymentalny. Zauważyłam, że wszystkie dotychczas kupione przeze mnie live Comy są z koncertów na których byłam. Na Cieszanowie nie będę w tym roku, ale modlę się do spaghetti, aby z tego też nagrali, w końcu grają całe zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków :) W każdym razie, pierwszy dzień w pracy po przerwie nie był taki zły. Mam podejście (najracjonalniejsze chyba teraz z możliwych), że zarobię sobie jeszcze przez te 1,5 miesiąca, kupię zegarek MK i ajfona 6, a to co mi zostanie zainwestuję w mieszkanie w Łodzi... czemu? Bo się dostałam na studia, kurwa! <3 Nie muszę się bać, że będę zapitalać w UK do końca życia :D Tak więc w połowie września wracam. Niby szybko.Tylko tyle mnie dzieli od nowego życia. TYLKO TYLE. W sumie zawsze tego pragnęłam i żeby nie było - cholernie się cieszę. Boję się tylko tej nowości. Wszystko co znałam, wszystko co było bezpieczne, wszyscy, którzy zawsze byli przy mnie. Wszystko się zmieni. W sumie to zmienia się już od dłuższego czasu. Gdy przyleciałam tu po raz pierwszy zmieniły się dwie bardzo ważne rzeczy. Po pierwsze nigdy więcej nie dopuszczę do siebie ludzi, którzy nie zasługują na mnie. Po drugie uwolniłam się od S. Mówię uwolniłam nie z braku szacunku do tej postaci, ale dlatego że to faktycznie uwolnienie w całym moim znaczeniu tego słowa. Oddycham. W końcu faktycznie się odcięłam. Tak więc po drugie - nigdy więcej nie będę robić nic wbrew sobie. Dlatego właśnie pojechałam na Woodstock będąc w związku, który skończyłam od razu po powrocie. Dlatego też spędzałam czas tylko z tymi ludźmi, z którymi chciałam. Dlatego też nie kryję się z tym, że znowu zataczam koło. Znowu zaczynam od zera. Znowu oddycham tym oddechem. Transfuzja (leci właśnie XD). Znowu muszę czekać rok, aby poczuć to, co czuję na Woodstocku. Obym tym razem była tam sama, albo już z tą osobą, z którą będę chciała go przeżywać. Nie żeby M. był złym towarzyszem w tamtym roku, jednak dla mnie to już przeszłość i plik mega wielu zajebistych wspomnień. Jednak im dłużej żyję, tym bardziej przekonuję się, że jednak wspomnienia są mgłą, zdjęcia papierem. Po co więc teraz mam żyć? Jakieś 4 lata temu lubiłam tworzyć wspomnienia. Lubiłam utrwalać chwile poprzez zdjęcia. A teraz? Co robię innego poza trwaniem w strachu i nadziei? Nie mam odwagi zrobić kroku w mojej obecnej sytuacji i nigdy go nie zrobię. Trafiłam od nowa na moją klątwę. Po raz drugi w życiu. Teraz w końcu mogę pisać wiersze. Najciekawsze jednak jest, że wciąż pozostaję szczęśliwa sama ze sobą, moje podłoże psychiczne jest niezachwiane. Wcześniej najmniejsza miłostka, kryzysik, czy kłótnia potrafiły zaburzyć cały mój organizm, a teraz wiem, że cierpiące serce nie zniszczy mojego umysłu. Pozwalam się czasami zatopić w morze nicości i pustki, jednak już umiem się wynurzyć przed zachłyśnięciem. To dobrze. Widocznie mój artystyczny charakter jest skazany na ból, samotność i ogólnie jest czarny i smutny, jednak cieszę się, że nie muszę już dłużej żyć tylko w ten sposób. W ten sposób pożyję dłużej, niż planowałam. W ten sposób może faktycznie kiedyś będę dzielić się szczęściem z kimś, kogo kocham. To jednak nie jest dla mnie teraz najważniejsze. Prawdę mówiąc nic nie jest teraz dla mnie ważne i trochę mnie to martwi. No wiecie, studia ok, czekam aż mnie zatwierdzą, praca jak na razie jest i w sumie nie narzekam, bo wiem że połowę już mam za sobą, a teraz mi zleci jeszcze szybciej, niż poprzednio, jak czekałam na Woodstock. Jestem sama. Będę sama w Łodzi. Trochę to wygląda tak, że nie mam pomysłu co robić, po prostu idę prosto, jak każe mi życie. Żadnych priorytetów. Trochę smutnie to brzmi w chuj. Faktycznie jestem osobą, która nie potrafi być sama. Tak więc chyba moim priorytetem musi być nauczenie się życia w związku z samą sobą. To dopiero wyzwanie :) Muszę zdać prawko XD Tak sobie rzucam myśli na wyrywki. To mnie odpręża. Celem zaś na mój pobyt w Anglii jest przeczytanie 2 książek, jakie sobie przywiozłam, dokończenie serialu "Plotkara" i jeśli mi się uda to też wszystkich jakie zaczęłam oglądać, czyli "House of Cards", "Breaking Bed" i "Downton Abbey". Nie wierze w sumie że to zrobię, ale Plotkarę muszę dokończyć :P No i chciałabym poczytać coś Lema, jeśli znajdę jakieś pdf, poza tym chcę pisać ile się da. Wiadomo, muszę czekać na wenę, ale w sumie jest coraz lepiej :) Chcę schudnąć, a w sumie to nawet nie to, jak po prostu stracić parę cm w obwodzie, aby mieć gorset 20/22' a nie 22/24' :D Dziś był pierwszy dzień mojego treningu, zobaczymy jaki będzie efekt za miesiąc. Ćwiczę też mój głos. Tzn. poza faktem, że zajechałam się totalnie po AC/DC i Woodstocku (Eluveitie, Within Temptation i Coma <3 ) to chciałabym troszkę się poprawić czysto technicznie. W sumie brakuje mi tego. Nie mam w końcu złego głosu... aż tak. Brakuje mi śpiewania oraz gry na gitarze. Nadal chcę mieć Fendera. Na studiach muszę wrócić do ćwiczeń, definitywnie. 

Tak co do samego Wooda to mam zaliczonych parę challenge'y:
  • picie rumu z colą z hełmu wojskowego
  • przyjechałam samochodem (wow, szaleństwo)
  • rozmowa z ludzikami z przystanku Jezus
  • kupiłam coś ze sklepu wośpowego (i nadal nie koszulkę...)
  • wyprowadzenie camela na spacer (linką holowniczą)
  • odlot praktycznie codzienny
  • palnie z rurki PCV (3 metrowej XD )
  • zgubiłam coś (łyżkę z EDC :c)
Poza tym nie udało mi się dotrzeć na ani jeden wykład na asp, a miałam nawet wydrukowany harmonogram, bo chciałam być na wszystkich wykładach o seksie i psychologii :( Tyle zjebać. Nawet na ten przystanek Jezus nie dotarłam, żeby odnaleźć tych ludzi, z którymi gadałam (ponad 2 godziny! ja!!) , nie mówiąc już o tym, że kiedyś chciałam wpaść na młyn. Co prawda DC stał w kolejce, ale no zadzwonił akurat jak byłam pod obozem :D czyli w sumie nie widzieliśmy się wcale. Pozytywnie za to się rozluźniłam i w sumie ten Wood był lepszy od poprzedniego. Tamten może miał klimat w postaci mniejszego obozu, co wiązało się z faktem że prawie zawsze chodziliśmy razem, a teraz się po prostu nie dało, ale w tym roku robiłam to, co chciałam i to było cudowne. Poza tym, wraz ze mną na Woodzie była Złotówka. Czego chcieć więcej. Ludzie naprawdę robią tu robotę.

(tak zwane zdjęcie w piczy) XD

(Eluveitie podczas "Rose for Epona" acoustic <3)

- moje przemyślenia: musze się starać nie zatracić znowu...
- muzycznie: niedosyt po Woodstocku
- modowo: katana z flaga Niemiec i skórzane rękawiczki bez palców <3
- nowy cel: kupic nowy telefon
- zachcianka: popcorn o.0
- książka na dziś: "Diabeł ubiera się u Prady"
- dzisiejszy humor: w ciągłym zamyśleniu

P.S. Ta płyta Comy to była OSTATNIA sztuka w sklepie wośpowym na Woodzie. TYLE FARTA

11 lipca 2015

Oto moja milcząca krew, w nią wpisany mój kres.

Kiedyś byłam strasznie hermetyczna. Nie wychodziłam poza mrok, moją ulubioną piosenką było Spadam. Do tamtego dnia, w smaku najulotniejszej chwili miłości, radlera przy dźwiękach Stu Tysięcy Jednakowych Miast. Żyłam tak przez rok. Poprzednie lata były ciągłym powtórzeniem. Co wtedy miało sens? Przesłuchanie albumu Hipertrofii kojarzyło mi się z męką, niemalże reagowałam z niesmakiem. Aż poznałam Wole istnienia. Zatopiłam się. Potem Lśnienie. Potem jeszcze kilka innych. I doszłam do momentu przełamania stereotypu, który głosi że Czerwony Album jest najgorszy. Bo Los cebula stała się komerchą i wgl totalny badziew. Czy ktokolwiek z osób głoszących tę opinię naprawdę wsłuchał się w Jutro, albo 0RH+? Zakochałam się w nich obu, jednak to drugie zawładnęło mną totalnie. Słuchając Jutra myślę o poezji. Nie mam pojęcia, co czuł Rogucki pisząc ten tekst, ale gdy słucham tego utworu kojarzą mi się tylko wiersze i uczucie związane z pisaniem ich. 0RH+ otwiera mnie na nowe doznanie mnie samej. Wszystko co mam zapisane w krwi. Wszystko co się już spełniło i co ma się spełnić. Moja krew rozlana po upadku. Moja krew w tamtej rzece, gdy zahaczyłam o szkło. Moja krew, gdy słabłam. Moja krew, gdy będę walczyć. Uważam, że przestałabym być tamtą, ciągle szukającą "utraconego elementu puzzli", szukającą sama nie wiedząc czego, biegnąca, ani nie z, ani nie pod wiatr, żyjącą w próżni, w chwili, gdy przestałam trzymać się kurczowo Pierwszego Wyjścia z Mroku. Śmieszne, co nie? Coma jest moją metaforą. Dlatego ten właśnie zespół jest moim ulubionym (zaraz tuż po nim Myslovitz oczywiście!). Ale to Coma, głos Roguckiego i co najważniejsze, ich teksty, sprowadziły mnie z powrotem na ziemię, a zarazem pchnęły w kosmiczną otchłań mojej duszy. Czuję w końcu, uczuciem. Nie jestem niczym. Ale niczym feniks, unoszę się z popiołów, płonąc na złoto, gdy moje skrzydła sięgają gwiazd. Stałam się sobą. Nie kobietą, nie dorosłą, nie magistrem, nie prawnikiem. Ani Magdą, ani Resus. Jestem sobą. Po raz pierwszy w życiu kocham tę, która we mnie żyje i która porusza moim ciałem. Nie dzięki komuś, nie dzięki Tobie, ani jemu, ani nim, ani jej czy nam. Pobyłam ze sobą wystarczająco długo (mimo krótkiego czasu!). Ale w końcu czas to przecież tylko krótkie tchnienie. Ile już "czasów" przeżyłam? Ile z nich tak naprawdę zapamiętam? Dlatego kocham muzykę. Bo Sto Tysięcy już zawsze będę pamiętać. A gdy zagubię się znowu, zawsze mam pod ręką telefon z Jutrem i 0RH+ :) Nie boję się już chyba. Teraz się tylko przejmuję i martwię kilkoma drobnostkami, ale prawdą jest, że przestałam być odbiciem obaw innych. Mojej rodziny kim będę w przyszłości, przyjaciół, czy aby się nie stoczę. Teraz tylko żyję. Po śmierci już nie będę. Nie będzie niczego. Poza tym, co pozostawię. A na razie tylko tworzę wspomnienia. Nie chcę się stać ulotną mgłą, kroplą rosy na trawie, która nie pojawi się jutro. Chcę być swoim własnym bohaterem. Chce pokazać samej sobie, jaką wspaniałą osobą jestem. Chcę więcej uwagi poświęcić moim przyjaciołom. Tym PRAWDZIWYM, tym którzy zasługują na to od zawsze. Tym którzy się dopiero pojawią. Będę kochać, ale nie zatracać się już nigdy więcej. Przeżywać, rozmawiać, romansować, kochać się i śmiać. Ale przede wszystkim będę pisać. Tworzyć. Rozwijać się. Żyć, bo zawsze dotąd byłam martwą, porcelanową lalką. Beznadzieją w dodatku, bo wiadomo, że najładniejsze porcelanowe lalki mają loki :D W mojej głowie nigdy nie działo się nic dobrego. Taka już jestem. Jestem chaosem z początku mitologii greckiej. Jestem burzą, znoszącą budynki ze wzgórz. Jestem piaskiem w oczach, podczas wichury na pustyni. Jestem też ostatnią kroplą czystej wody, przed śmiercią na łodzi. Ciepłem kominka i koca w domu w trakcie śnieżycy. Ostatnim dźwiękiem przed rozstrojeniem fortepianu. Jestem miłością. Jestem szczęściem, które daję z każdym uśmiechem. Tym małym. Bo za dużym chowam swój strach i ból. Jestem ochroną i tarczą, ale tylko dla tych, na których mi zależy. Jestem swoim największym krytykiem i ulubieńcem. Gardzącym i psycho-fanem. Białym wilkiem z czarną panterą u boku. Moja największa miłość jest we mnie, a mimo wszytko kocham poza nią. To znak że moje serce jest wielkie. Nie musiałam nigdy przejmować się moimi decyzjami, bo zawsze były one dla mnie. Były moje. I nikt nie miał i nadal nie ma prawa ich osądzać. Moje życie jest moim największym darem, który zrozumiałam. Nie chcę już nigdy więcej z niego tak łatwo rezygnować. Nie będę się do niczego zmuszać. Jeśli będę chciała to zrobię cokolwiek, na co tę ochotę będę miała. Nie chcę, tylko będę szczęśliwa.


- moje przemyślenia: wszystko jest kwestią nastawienia
- muzycznie: Coma
- modowo: nowe buty Nine West <3
- nowy cel: napisać nowy wiersz
- zachcianka: wędzony łosoś
- książka na dziś: saga "Zmierzch" XD
- dzisiejszy humor: pozytywny

Na wszelki wypadek postawię znak w powietrzu.

16 czerwca 2015

Jeszcze nasycam się powietrzem.

Wiedziałam, ze będąc tu dojdę w końcu do refleksji. Tak naprawdę nad wszystkim, ale nie nad tym, nad czym myślałam, że będę dumać. Ani razu nie myślę o S. no chyba że myślę, że nie myślę. Cóż, sądzę, że nikomu nie powiedziałam tak szczerej prawdy, jak mojej kochanej K., żeby tylko ona nie doprowadziła swojej sytuacji do takiego zakończenia, jeśli ma jakikolwiek szacunek do tego, w czym żyła ostatnie 3 lata... Gdy przeglądam moją skromną ilość zdjęć na lapku, to jestem zdumiona, ile osób jest tu zawartych. P., Syn oraz Wilk. No i najważniejsze po mnie M. Czy ja cały czas żyję przeszłością? Nie do końca. Są sprawy, za które chciałabym uzyskać wybaczenie, dlatego tak bardzo mnie boli za każdym razem, gdy przypomnę sobie albo widzę na zdjęciu P. Co do M. określiłam ostatnio jasno swoje uczucia, choć znając nas nie ma bardziej wybuchowej mieszanki. No może tylko Blair i Chuck, choć tak w sumie niedaleko nam do nich. Słucham Comy, ale nie umiem już słuchać pierwszego albumu. Nie teraz. Muszę to przeżyć w sobie. W końcu to była moja decyzja i jak zawsze się waham, ale czy słusznie? Chciałam powiedzieć na powitanie, że wszystko mogło się inaczej potoczyć, ale po co? Naucz się, że życie nie kręci się tylko wokół Ciebie, Resus. W każdym razie pierwszy raz się waham. Jestem tu i czasami ulegam wrażeniu, że już nie wrócę... No bo przecież jeśli się nie dostanę na studia to nie wrócę. Co wtedy będzie? Powinnam pisać książkę, albo nawet oglądać dalej Plotkarę (teraz akurat nie mam neta, to chyba jedyny powód dlaczego na brudno zaczęłam pisać tę notkę, inaczej bym gadała nadal na Skypie), a ja spędzam głupio czas na trwaniu (bo to nie jest życie) w przeszłości. Kiedy się uwolnię od samej siebie? Kiedy w końcu zacznę żyć jak dorosła, a nie jako odbicie Hime? Nie mogę wiecznie żyć w dwóch światach, na dwóch torach samotności i tęsknoty. Czy kiedykolwiek ktoś pozna tę mieszankę? Czasami mam wrażenie że nikt mnie nie zrozumie, bo ja sama nie do końca wiem czego chcę. Nigdy nie wiedziałam tego do końca (albo dowiadywałam się po latach, po fakcie... tak jak z P.) i moje ostatnie wyczyny życiowe wcale mi tego nie ułatwiały. Cały ostatni rok był pasem nieporozumień. Był cudowny, jeśli tylko nie spojrzę na moje życie osobiste. Czyli jaki był? Nie zdałam matury, nie dostałam się na studia, spędziłam rok na prawie w Kielcach z niewartymi mojego czasu ludźmi, tylko się wkurwiałam... No spoko, byłam na Jaro i Woodzie, ale koncerty to nie część sercowego życia, a Resus. Bo Resus z emocjami ma mało wspólnego. A na pewno nie z tymi dobrymi. Czasami rozumiem Behemota czemu jej tak nie lubił. Ale prawda mój drogi jest taka, że gdyby nie ona, to ja już bym nie żyła. M. nie ma tyle siły co Resus. Czasami to ona była jedynym ratunkiem. Czasem sama tworze sytuacje sporne, ale to nie ma znaczenia. Największym problemem jest i tak moje nieuporządkowanie oraz fakt, że nie umiem zapomnieć, ani pogodzić się z niektórymi stratami. A akurat wy, Michałkę i Agu, powinniście dobrze wiedzieć o kim teraz mówię. Teraz zdaję sobie sprawę (no... od jakiegoś dłuższego czasu, ale w tym momencie to już wiem na 100%), że ja się z tym nie pogodziłam i mnie to boli cholernie, jak nie wiem co. Taki osobisty rzep na ogonie. Gdybym mogła się cofnąć w czasie i zmienić jedną swoją decyzję, to błoby to właśnie to. I wiem, że wtedy moje życie nie wyglądałoby tak, jak dziś wygląda... Fakt ten nie pozwala mi iść do przodu, a tak nie powinno być. Ale czy powinnam poruszyć ten temat po latach? Tak po prostu spotkać się i powiedzieć wprost? Mnie to na pewno oczyści, ale czy znowu nie podkopię pod kimś gruntu? Naprawdę jestem w kropce. Bullshit. Nie jestem. Po prostu chcę to zrobić i przez to mam lekkie wyrzuty sumienia, bo wiem, że nie jest to ruch który pomoże mi poukładać sobie życie, a wręcz przeciwnie je znowu zagmatwa.  Ale kurwa, przecież ledwo, gdy wylądowałam w Anglii, myśląc, że zostawiłam całe dotychczasowe życie za sobą, zadzwonił do mnie Aleksander z przeprosinami... Może pora, bym ja wyszła z cienia niedomówień, milczenia i lat niewidzenia, i w końcu odważyła się powiedzieć to, co powinnam powiedzieć 3 lata temu? Czy nie ryzykuję mojego obecnego związku takim myśleniem? (Pf, ależ oczywiście, że tak, w sumie to właśnie poddaję go pod wątpliwość. ah do czego to dochodzi, jak się ma za dużo czasu na myślenie w samotności...) Rozmowa z M. którą mam zamiar odbyć też mi nie pomoże. Za bardzo chciałabym mieć wszystko. Czy kiedyś któryś z nich to zrozumie? Za bardzo wracam. Może faktycznie tworzę wokół siebie symbolikę? Tzn. na pewno, no przecież Tsuki jest symbolem sam w sobie, ale chodzi mi o to, czy ja sama sobie nie utrudniam? Sto tysięcy jednakowych miast to już też symbol. Ile wspomnień mogę pod to podpisać? Również moje najsilniejsze wspomnienie z Wilkiem ma w sobie ten album, ale ta jedna jedyna piosenka zawsze będzie piosnką mnie i M. Czy jeszcze kiedykolwiek będziemy stać obok siebie na koncercie w jej trakcie? Dlaczego mi na tym zależy? Znowu wydaje mi się, że stracę wszystkich, bo nie będę umiała się zdecydować. Nie jestem małą dziewczynką, ale najchętniej poszłabym za rączkę. Po prostu tego potrzebuje. Od lat, po moim najlepszym przyjacielu M. (ileż tych M. nooo!!!!), pragnęłam, aby ktoś wskazał mi drogę. Nawet nie wiesz jak bardzo tęsknię za naszymi rozmowami. Do Ciebie też wracam, jak do wspomnienia, bo wtedy byłeś kimś innym, niż teraz. Nie mówię oczywiście, że teraz jest źle, teraz jest właśnie wspaniale :) ale czuje ogromny sentyment do chwil, gdy poznawałam Stairway to Heaven, zagłębiałam się w Tarantino i rozmawiałam z Tobą o wierze, miłości, filozofii, psychologii... Brakuje mi Ciebie własnie w tamtej odsłonie. Jaka jest różnica? Czas. Nie mamy wystarczająco czasu. Czytałam ostatnio naszą rozmowę, bardzoooo dawną. Nawet nie wiedziałam, że ją zapisałam. Z GG. Jedna z najważniejszych. Ta do której miałam nie wracać i - żeby nie było - nie wracam. Tak wiem, pogmatwane, ale mam nadzieje, że dla tej jednej osoby zrozumiałe. W każdym razie byłam wtedy głupiutka. Teraz jestem inna. A mimo to cały czas jakbym dalej była taka sama. Co jest we mnie złego? Mam 20 lat, a nie 15, a nadal nie znam żadnego sensu, który mogłabym nadać samej sobie. Mam tak błądzić, aż do 40? Albo wdrążyć się w życie, którego nie pragnę, lub podjąć w żałości kolejne złe decyzje, aby obudzić się na starość (której też nie pragnę!!), by zdać sobie sprawę, że tego nigdy nie pragnęłam? Z myślą, że uprzykrzałam tylko życie innym, by w ostatecznym rezultacie zdać sobie sprawę, że nie przyniosło mi to żadnych korzyści, bo i tak nie znajduję się tam gdzie chcę? Jak skończy ta zadufana w sobie duszyczka? Czuję się wielką w chwilach wielkości, ale im wyżej wchodzisz tym szybciej spadasz. W chwilach słabości mówię sobie, że nie mam z czego spaść. Jak więc jest? Jaka jest prawda o mnie samej?

(kocham tę piosenkę już całą sobą)

A tak nawiasem mówiąc, to powinnam się w końcu porządnie stuknąć w głowę i zacząć pisać. Czuję, że mogę znowu powrócić do wierszy, w sensie nie mam już takiej bezdennej pustki, aczkolwiek weny jakieś szczególnej też na razie ni widu ni słychu. Muszę to w końcu ogarnąć, przestać pozwalać myślom na tak swobodne przebieganie przeze mnie. Poza tym, może nie mam weny, ale zdecydowanie mam natchnienie. Trzeba się po prostu wysilić. Jednak pisanie jest czymś innym, niż z początku sądziłam...

- moje przemyślenia: mimo to jestem cholernie szczęśliwa
- muzycznie: "Lost Stars" zarówno w wykonaniu Adama jak i Keiry <3
- modowo: czemu nie mogę być ubrana jak japońska kelnerka? :(
- nowy cel: wyjazd w Bieszczady z przyjaciółmi
- zachcianka: sorbet z czerwonych grejpfrutów z waflami
- film na dziś: "Zacznijmy od nowa"
- dzisiejszy humor: stęskniona

31 maja 2015

I'm gonna fly like a bird through the night

"And I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
Keep my glass full until morning light
‘Cause I'm just holding on for tonight"

Kocham tę piosenkę. Na huśtawkach zawsze wyobrażam sobie do niej taniec. Z Tsukim.

Dochodziłam już do skrajnych myśli pod tytułem "pewnie już tu więcej nie napiszę". Wiele jednak może się zmienić. Jestem właśnie w trakcie pakowania przed wylotem do Anglii. Na 4 miesiące. Ciekawi mnie, czy tę próbę uda mi się przejść, czy jednak karma mojego życia zadecyduje inaczej. Uważam, że mi się należy, zwłaszcza, że po powrocie będę znacznie lepszym człowiekiem, będę spokojniejsza i szczęśliwsza, a także liczę na to, że uda mi się odnaleźć równowagę wewnętrzną. Mam nadzieje, że to mi pomoże. Mam tak wielką nadzieję, że aż czasami boję się o tym myśleć, mam przekonanie bowiem, że im bardziej się na coś nakręcam, to tylko szybciej to umiera. A nie mogę zaprzeczyć, że zanurzyłam się po uszy. W końcu jestem tak cholernie wewnętrznie radosna. Jak to powiedziałam Romsi, czuję się, jakbym znowu miała 15 lat. Sama nie wiem czy to dobrze czy źle, w końcu tamten wiek był bardzo.... szalony :D Mam nadzieję, że moi przyjaciele widzą zmianę i że jakoś mogę zarzucić na nich tę jakże barwną aurę. W Anglii zaś mam pracować i chyba znowu się trochę tym stresuję >__< Czas zleciał bardzo szybko. Aplikuję w tym roku na studia do Warszawy i Łodzi na psychologię (bo chyba nie pisałam tu że rzuciłam prawo, co nie? to rzuciłam :D ). Mam nadzieję, że się dostanę bo w innym przypadku najprawdopodobniej zostanę w UK, a podejrzewam, że jak już tak się stanie to nie wrócę do Polski, a to może być niemałym problemem... Na razie jednak - teraźniejszość. Jest cudnie. W sumie to przeszłam przez cały tydzień libacji, spowodowanych nieobecnością madre, aczkolwiek oczyściłam się ze złych myśli. Nawet już odchodzę od narzekania. Po prostu wiszę, ale nie w próżni, jak to było dotychczas. Unoszę się i latam sama nad sobą, wychodząc poza ciało, topię się podczas pocałunków i dochodzę do wniosków, że dają mi one poetyckie natchnienie. Wlewają z powrotem wiersz do mojej głowy, jednakże nadal nie mogę znieść z siebie jakiejś dziwnej osłony, która wzbrania mi pisać, albo połyka wierszowane myśli. Za bardzo skupiam się na odczuciu, za mało na nazewnictwie, no ale jak tu się skupić do cholery. Ulotniłam się z mego ciała już nie raz, wyfrunęłam przez okno patrzące wtedy na to zachmurzone niebo, skroplone wodą i targane deszczem. Czyżbym znowu oszalała, że nawet w tej chwili jestem w stanie wrócić duszą do tej chwili? Czy zwariowałam pozwalając sobie na to znowu teraz i tu, w takim krótkim momencie przed całkowitym rozbiciem wszystkich cząsteczek, tworzących moje dotychczasowe życie? Albo czy powinnam pozwalać sobie, aby tak często domagać się lub po prostu chcieć? A mam wrażenie, że w wariacji doszłam do stanu nieustannej potrzeby. To jest takie desperackie, a z kolei takie niewinne. Nigdy więcej już tak nie będzie.

"Kiedy sam
niewiele w sobie siebie mam,
połykam wiatr.
Mimochodem czując, że
z każdym dniem mam coraz mniej,
czas przemija, pamięć nie."
Artur Rojek "Kot i Pelikan"
Kocham nową płytę Rojka. Jest to moja obowiązkowa wishlist. Choć koncerty dość Hey'owe.

- moje przemyślenia: czasami trzeba przekreślać grubą kreską
- muzycznie: Rojek i Sia
- modowo: pora na prawdziwy gorset
- nowy cel: zarobić w kij!
- zachcianka: pizza w Kilo Mąki :3
- serial na dziś: "Plotkara"
- dzisiejszy humor: najprawdopodobniej zdesperowany

20 kwietnia 2015

Indie/Nepal, oraz jak to teraz w życiu resus bywa

Jak łatwo rzeczy mogą nam się wydawać mylne. Tak, podejrzewam że pewnie poprzednie zdanie jest moim myślowym słowotwórstwem, ale chodzi mi o to, że wydawało mi się, że filozofia to będzie mój ulubiony przedmiot, a może nawet zmienię studia na filozofię, a tu taki chuj. Filozofię jakąś warto znać/mieć, ale żeby słuchać jej nauczania to chyba najgorszy katusz świata. W ogóle to wróciłam 9 kwietnia z Indii. Od tak, spontaniczna wyprawa, w sumie trochę na wariata, ale podejrzewam, że gdybym miała to planować i przygotowywać się, bo trwało by to latami. Indie oraz Nepal. Nie chce mi się specjalnie relacjonować tego, tak jak poprzednich wypraw. Po prostu nie chce mi się. W skrócie powiem tylko, że Indie są hardcorowe, jak na pierwszą tak daleką podróż - brud, smród (tam naprawdę krowy łażą i srają gdzie chcą), upał, nachalni ludzie, którzy chcą Cię naciągnąć na wszystko... Nepal zaś coś zupełnie innego, choć do mega czystych też nie należy, ale przynajmniej ludzie są spoko, no i co najważniejsze - TAM SĄ HIMALAJE. Dziękuję, znalazłam swój mały raj na ziemi. A dokładniej chodzi mi o trasę Pokhara - Annapurna Base Camp. Tylko połowę, czy też może 1/3 da się pokonać samochodem, reszta to czysty trekking :)

Ano i cud świata, którym się tak wszyscy jarają, ale moim zdaniem, resus jest lepszy od jakiegoś tam Taj Mahal...

Wiecie, tak w sumie to myślałam nad tym, żeby otworzyć bloga o podróżach (i jedzeniu!!) i w sumie jeśli naprawdę się zmotywuję do tego, to Indie i Nepal opiszę szczegółowo właśnie tam (spoko, spoko podlinkuję :D). W obecnej chwili myślę właśnie nad porzuceniem studiów prawniczych (omg!), pojechaniu do Anglii "w celach zarobkowych", jak ja to mówię, a nie wiem czemu B. się z tego śmieje, oraz aplikowaniu na studia do Warszawy albo Wrocka na psychologię - oczywiście na uczelnię państwową. Jeśli owszem to się uda, to prawdopodobnie będzie to największa dotychczas zmiana w moim życiu... a nie, wróć. To chyba będzie ZMIANA MOJEGO ŻYCIA, tak ogólnie, na lepsze :) Odważnie, ale cóż innego mi pozostaje, w końcu jest to tylko moje życie, moje błędy, moje decyzje. Musze patrzeć na to co JA chcę, a nie moi rodzice (bo głownie to o nich chodzi), nieważne zaś jak bardzo może to egoistycznie brzmieć. Egoistycznie to zabrzmi tylko dla ludzi, którzy przegrali swoje życie, tylko tacy mogą w tej chwili stwierdzić, że mówię jak egoista. W gruncie rzeczy, robię to, aby być w dalszym życiu szczęśliwą, a nie przytłoczoną pracą w miejscu którego nienawidzę. W każdym razie po dzisiejszej rozmowie z T. & G. wydaje mi się, że w końcu zaczynam sama podejmować decyzje. Sama, w sensie że sama odpowiedziałam sobie co chce teraz zrobić, a nie ktoś mi kazał zmienić studia itepe. Potrzebuję tego, bo prawo całkowicie hamuje mój potencjał. Ja wiem, że to jest zawód przyszłościowy i wgl, ale bez pleców to się nie da, poza tym jest to tak cholernie konserwatywny w cudzysłowu kierunek, który po prostu gryzie się z moją duszą, która lubi czytać wiersze i słuchać Comy po zmroku.
zresztą, nieważne...
Mam nadzieję, że moje życie staje się własnie bardziej pozytywne, niż przez poprzednie jego lata. Trochę się boję AŻ TAK gwałtownej zmiany, ale przecież nie można wiecznie trwać w bezczynności. Nie ryzykując - nie żyjesz. A mnie już chyba zrobiło się dość monotonni, choć z drugiej strony nie mogę narzekać na brak rozrywek, ale wiecie, ja po prostu zawsze chcę więcej. Teraz chcę mieszkać w Wawie lub Wrocku i studiować na normalnej, państwowej uczelni. Trzymajcie kciuki, żeby moje wypociny maturalne zapewniły mi miejsce wśród studentów studiów dziennych. Nie musicie się modlić, możecie zjeść spaghetti :)
W tym roku majówka z Behemotem i Szczygieł, czyli chyba kolejna nowość, bo jak dotąd wyjazdy takie miałam albo z S., albo sama. No, był jeszcze Woodstock, ale traktuję to trochę inaczej, bo jednak to byli woorowcy, a oni dwoje są moimi przyjaciółmi, więc trochę inny target :D Mam cholerne nadzieje na fun do upadłego. Po prostu, na beztroską zabawę, festiwal, dobre jedzenie, śmiech, po prostu, niemalże jak na teledysku jakiejś landrynkowej gwiazdki pop.


- moje przemyślenia: są granice, o których nie miałam pojęcia
- muzycznie: Coma - "W chorym sadzie" & "Wola istnienia"
- modowo: Torebka z Sinsay <3
- nowy cel: założyć blog o podróżach i BLOGA MODOWEGO, pozdro
- zachcianka: pizza koło Carpe Diem we Wrocku <3
- film na dziś: "The Way"
- dzisiejszy humor: stanowczy, jak nigdy

Na wszelki wypadek postawię znak w powietrzu...

26 lutego 2015

Koty śpią, miasto śpi, czarodziejskie śnią się sny.

Okazuje się, że w tym semestrze, poza przerąbanymi przedmiotami, jak prawo rzymskie albo konstytucyjne, mam też filozofię, yeeey <3 to zapewne będzie mój ulubiony przedmiot :) Swoją drogę odmiany rozpoczęłam 35 dni temu, co się zmieniło w tym czasie? Koniec sesji, podjęłam jedną z najbardziej rewolucyjnych decyzji życia (ale o tym będzie daleko poooootem), zbliżyłam się do S. tak jak nigdy, na zasadzie że mogę w końcu obserwować tę istotę racjonalnymi oczyma i nadal nie przestaje mnie zaskakiwać, zarówno ona, jak i moje podejście do niej. Kiedyś nawet pomyślałam sobie, że może po to stworzyłam w umyśle Tsuskiego i pokochałam go, żeby teraz zachowywać się dokładnie jak on w stosunku do niej? A przynajmniej chciałabym móc być wobec niej taka, jak Tsuki w zachowaniu wobec Hime. Yes, I know - it's complicated... Zaczęłam nałogowo czytać - to miły powrót do książek po chyba ponad 2 letnim przestoju, jaki miał miejsce w trakcie mojego liceum (tak to jest ustalić sobie, że się będzie czytało TYLKO lektury... przeczytałam jedynie rozmowy z katem do mojej prezentacji maturalnej, a to nawet nie jest lektura - kto je wgl kurwa wybiera? Lalka, serio?...). W każdym razie skończyłam właśnie czytać 2 część Pustynnej Włóczni i biorę się za Najstarszego :) w kolejce zaś jest Hobbit, Poradnik pozytywnego myślenia oraz (jak się uda) Diabeł ubiera się u Prady. Książki, które chciałam przeczytać zawsze. Potem oczywiście kolejna część Cyklu Demonicznego, dalsze części Eragona, no i może w końcu łyknę Władcę Pierścieni (fanka, a nie czytałam książek, shame on me!!). Chciałam medytować, a jak na razie udaje mi się tylko co noc (od 2 dni XD) robić brzuszki i przysiady, co by się nie połamać na obozie narciarskim na jaki jadę z uczelni w poniedziałek. Może się nie zabiję.



W sumie to zaczyna się robić coraz lepiej. Słoneczniej, weselej. A najlepsze, że nie jest to niczyją zasługą. Po prostu nie mam czasu na to, aby smutać, a nawet jak go mam, to myślę o tym, czego się tak wielce podjęłam (ha! still pozostanę tajemnicza). Ewentualnie kuję przez cały tydzień do historii i łaciny, choć z tą drugą już trochę gorzej. Tak wgl to zastanawiam się co zrobić z włosami. Mam ochotę je znowu przefarbować, ale tym razem zaszaleć bardziej, niż rudość/czerwień :P No i koniecznie podciąć końcówki, może wycieniować mocniej. Chcę się zabawić. Plany, plany, plany. Chcę w tym roku w końcu tatuaż, czekanie do 20 roku życia to już wystarczająco długo, bo wiadome już, że nie pierdolnę sobie żadnego jednorożca (choć w sumie, czemu nie?! :D), tylko coś bardziej refleksyjnego... Tak, Fender still w zamyśle, i zrobię wszystko, aby on był "moim pierwszym" ;3

(haha, tyle selfies, o ja cieee XDDD)

Czasami jednak mam jedną myśl. Za często tęsknię za starymi czasami. Faktycznie trzeba się od tego odciąć, aby w pełni cieszyć się życiem - jestem na dobrej drodze. Aczkolwiek bardzo bardzo bardzo chciałabym pojechać z moimi znajomymi w góry. Nieważne czy remake'nąć wyjazd z Safu i Syzem, czy też yolo z Michałkę i Agunesu. Po prostu chcę w góry. No i spędzić tłumy na moje urodziny, ale to tak nawiasem mówiąc XD
A tak w ogóle to myślę nad otworzeniem nowego bloga... O kompletnie określonej tematyce. 
Resus się rozwija, woow.


- moje przemyślenia: zakochałam się w Iphonie 6 gold
- muzycznie: Brathanki, pozdro
- modowo: coś zrobić z włosami
- nowy cel: dokończyć obecne książki przed 20 marca
- zachcianka: burger w John Burgu
- film na dziś: "Bogowie"
- dzisiejszy humor: szalenie uśmiechowy

04 lutego 2015

What else should I be


Muszę się naprawdę zmuszać, żeby tu napisać. Włosy wypadają mi, jak jeszcze nigdy w życiu, a moja mama dziwi się, czym ja się tak stresuję. Być może tym, że ostatnie 2 miesiące były totalną miazgą dla mojego umysłu, ot co. Ledwo zaczęłam studia na poważnie (trwa sesja, no sory nie mam wyboru już teraz) to myślę o roku dziekanki i wyjeździe daleko stąd... Myślę o Indiach, albo Bali. Włochy już były :) I tak - jestem totalnie zainspirowana książkę Eat, Pray Love. Ale skończyłam ją czytać, może stąd mój nagły spadek humoru, niczym parabola, zbliżam się do mojego ukochanego "poniżej zera" <3 (tak, to się nazywa depresją)... A miałam już cichutką nadzieję, że mi to minęło. Poznaję od nowa swój umysł, tęskniąc, jak to robiłam zawsze, tylko teraz nie jest to takie samo jak zwykle. Powiedziałabym, że czuję bardziej rozpacz, niż tęsknotę. Tęsknię za wolną sobą. Zawsze mnie przytłaczała ta myśl. Ja naprawdę potrzebuję sobie zrobić przerwę od wszystkiego. Nie pomaga mi nawalanie sobie tysiąca spraw na głowę (zostałam sekretarz stowarzyszenia, które przejęliśmy). Słucham ambitnej muzyki typu Nirvana, Blur, RHCP, ale nie, Donatan i Cleo mogą mi jakoś podtrzymać humor. Shit happends.
Czy ja mam jakieś zakrzywione postrzeganie świata? (tak, na pewno, nawet nie chyba, to już wiesz przecież, resus...) Widzę zdjęcia rożnych par na ich ślubach, na fb wyskakują mi piękne dwie kobiety w bieli, a to co ja czuję widząc taką fotografie to... niezrozumienie? Chyba tak. Nie rozumiem. Nawet rozmawiając ostatnio o ślubach, organizacji ich oraz tym, jak to sobie wyobrażam mój ślub (przyznaję, mój umysł ma na ten temat milion pomysłów, nie wiem ile razy musiałabym się "ślubować", żeby spełnić je wszystkie, a wszystkie są zajebiste). Ja po prostu tego nie czuję, w sumie co w tym dziwnego, mam dopiero 19 lat, nie muszę o tym myśleć. Tylko, że ja zawsze wyobrażałam się (i w sumie jak sądzi moja sister - jestem) osobą, która potrzebuje kogoś w życiu. No i fakt, jestem. Tylko teraz mam dość. Chciałabym... czegoś. Nie wiem czego, ale cały czas trwam w tym samym, w czym trwałam nawet będąc w związku, w czymś w czym trwam już dobrze od czasu, w którym poznałam M. a to było hm... 7 lat temu? (boże, jak ten czas leci!). Jemu też o tym mówiłam, opisując to jako "zagubiony puzzel, którego brakuje mi w obrazku mnie samej". Tylko że teraz mam wrażenie jakby była tylko ramka, a reszta puzzli spierdoliła gdzieś w popłochu. Męczę się sama ze sobą (tłumaczę to depresją, własną beznadziejnością oraz przytłaczającym życiem, na które teraz i tak nie mam wpływu). Pierwszy raz w życiu myślę tak infantylnie - myślę o księciu, który mnie zbawi. W sumie to tak naprawdę nie o księciu, a o Tsukim, ale i tak moje wyobrażenie jego jest iście książęce. Dobra, tak naprawdę wyobraża mi się on jako Felipe, którego spotykam gdzieś z dala stąd i z którym wyruszam w podróż, która będzie trwać aż do mojej śmierci, a mianowicie życie z nim, w szczęściu i pełnym podróży.
Jestem tak niesamowicie głupia.


- moje przemyślenia: jestem beznadziejna, totalnie
- muzycznie: tyle w tym roku koncertów. znowu
- modowo: znowu czuję się nijaka
- nowy cel: Indie
- zachcianka: kurczak tikka masala w renamencie
- film na dziś: "Szkoła uczuć"
- dzisiejszy humor: a weź pan...