16 czerwca 2015

Jeszcze nasycam się powietrzem.

Wiedziałam, ze będąc tu dojdę w końcu do refleksji. Tak naprawdę nad wszystkim, ale nie nad tym, nad czym myślałam, że będę dumać. Ani razu nie myślę o S. no chyba że myślę, że nie myślę. Cóż, sądzę, że nikomu nie powiedziałam tak szczerej prawdy, jak mojej kochanej K., żeby tylko ona nie doprowadziła swojej sytuacji do takiego zakończenia, jeśli ma jakikolwiek szacunek do tego, w czym żyła ostatnie 3 lata... Gdy przeglądam moją skromną ilość zdjęć na lapku, to jestem zdumiona, ile osób jest tu zawartych. P., Syn oraz Wilk. No i najważniejsze po mnie M. Czy ja cały czas żyję przeszłością? Nie do końca. Są sprawy, za które chciałabym uzyskać wybaczenie, dlatego tak bardzo mnie boli za każdym razem, gdy przypomnę sobie albo widzę na zdjęciu P. Co do M. określiłam ostatnio jasno swoje uczucia, choć znając nas nie ma bardziej wybuchowej mieszanki. No może tylko Blair i Chuck, choć tak w sumie niedaleko nam do nich. Słucham Comy, ale nie umiem już słuchać pierwszego albumu. Nie teraz. Muszę to przeżyć w sobie. W końcu to była moja decyzja i jak zawsze się waham, ale czy słusznie? Chciałam powiedzieć na powitanie, że wszystko mogło się inaczej potoczyć, ale po co? Naucz się, że życie nie kręci się tylko wokół Ciebie, Resus. W każdym razie pierwszy raz się waham. Jestem tu i czasami ulegam wrażeniu, że już nie wrócę... No bo przecież jeśli się nie dostanę na studia to nie wrócę. Co wtedy będzie? Powinnam pisać książkę, albo nawet oglądać dalej Plotkarę (teraz akurat nie mam neta, to chyba jedyny powód dlaczego na brudno zaczęłam pisać tę notkę, inaczej bym gadała nadal na Skypie), a ja spędzam głupio czas na trwaniu (bo to nie jest życie) w przeszłości. Kiedy się uwolnię od samej siebie? Kiedy w końcu zacznę żyć jak dorosła, a nie jako odbicie Hime? Nie mogę wiecznie żyć w dwóch światach, na dwóch torach samotności i tęsknoty. Czy kiedykolwiek ktoś pozna tę mieszankę? Czasami mam wrażenie że nikt mnie nie zrozumie, bo ja sama nie do końca wiem czego chcę. Nigdy nie wiedziałam tego do końca (albo dowiadywałam się po latach, po fakcie... tak jak z P.) i moje ostatnie wyczyny życiowe wcale mi tego nie ułatwiały. Cały ostatni rok był pasem nieporozumień. Był cudowny, jeśli tylko nie spojrzę na moje życie osobiste. Czyli jaki był? Nie zdałam matury, nie dostałam się na studia, spędziłam rok na prawie w Kielcach z niewartymi mojego czasu ludźmi, tylko się wkurwiałam... No spoko, byłam na Jaro i Woodzie, ale koncerty to nie część sercowego życia, a Resus. Bo Resus z emocjami ma mało wspólnego. A na pewno nie z tymi dobrymi. Czasami rozumiem Behemota czemu jej tak nie lubił. Ale prawda mój drogi jest taka, że gdyby nie ona, to ja już bym nie żyła. M. nie ma tyle siły co Resus. Czasami to ona była jedynym ratunkiem. Czasem sama tworze sytuacje sporne, ale to nie ma znaczenia. Największym problemem jest i tak moje nieuporządkowanie oraz fakt, że nie umiem zapomnieć, ani pogodzić się z niektórymi stratami. A akurat wy, Michałkę i Agu, powinniście dobrze wiedzieć o kim teraz mówię. Teraz zdaję sobie sprawę (no... od jakiegoś dłuższego czasu, ale w tym momencie to już wiem na 100%), że ja się z tym nie pogodziłam i mnie to boli cholernie, jak nie wiem co. Taki osobisty rzep na ogonie. Gdybym mogła się cofnąć w czasie i zmienić jedną swoją decyzję, to błoby to właśnie to. I wiem, że wtedy moje życie nie wyglądałoby tak, jak dziś wygląda... Fakt ten nie pozwala mi iść do przodu, a tak nie powinno być. Ale czy powinnam poruszyć ten temat po latach? Tak po prostu spotkać się i powiedzieć wprost? Mnie to na pewno oczyści, ale czy znowu nie podkopię pod kimś gruntu? Naprawdę jestem w kropce. Bullshit. Nie jestem. Po prostu chcę to zrobić i przez to mam lekkie wyrzuty sumienia, bo wiem, że nie jest to ruch który pomoże mi poukładać sobie życie, a wręcz przeciwnie je znowu zagmatwa.  Ale kurwa, przecież ledwo, gdy wylądowałam w Anglii, myśląc, że zostawiłam całe dotychczasowe życie za sobą, zadzwonił do mnie Aleksander z przeprosinami... Może pora, bym ja wyszła z cienia niedomówień, milczenia i lat niewidzenia, i w końcu odważyła się powiedzieć to, co powinnam powiedzieć 3 lata temu? Czy nie ryzykuję mojego obecnego związku takim myśleniem? (Pf, ależ oczywiście, że tak, w sumie to właśnie poddaję go pod wątpliwość. ah do czego to dochodzi, jak się ma za dużo czasu na myślenie w samotności...) Rozmowa z M. którą mam zamiar odbyć też mi nie pomoże. Za bardzo chciałabym mieć wszystko. Czy kiedyś któryś z nich to zrozumie? Za bardzo wracam. Może faktycznie tworzę wokół siebie symbolikę? Tzn. na pewno, no przecież Tsuki jest symbolem sam w sobie, ale chodzi mi o to, czy ja sama sobie nie utrudniam? Sto tysięcy jednakowych miast to już też symbol. Ile wspomnień mogę pod to podpisać? Również moje najsilniejsze wspomnienie z Wilkiem ma w sobie ten album, ale ta jedna jedyna piosenka zawsze będzie piosnką mnie i M. Czy jeszcze kiedykolwiek będziemy stać obok siebie na koncercie w jej trakcie? Dlaczego mi na tym zależy? Znowu wydaje mi się, że stracę wszystkich, bo nie będę umiała się zdecydować. Nie jestem małą dziewczynką, ale najchętniej poszłabym za rączkę. Po prostu tego potrzebuje. Od lat, po moim najlepszym przyjacielu M. (ileż tych M. nooo!!!!), pragnęłam, aby ktoś wskazał mi drogę. Nawet nie wiesz jak bardzo tęsknię za naszymi rozmowami. Do Ciebie też wracam, jak do wspomnienia, bo wtedy byłeś kimś innym, niż teraz. Nie mówię oczywiście, że teraz jest źle, teraz jest właśnie wspaniale :) ale czuje ogromny sentyment do chwil, gdy poznawałam Stairway to Heaven, zagłębiałam się w Tarantino i rozmawiałam z Tobą o wierze, miłości, filozofii, psychologii... Brakuje mi Ciebie własnie w tamtej odsłonie. Jaka jest różnica? Czas. Nie mamy wystarczająco czasu. Czytałam ostatnio naszą rozmowę, bardzoooo dawną. Nawet nie wiedziałam, że ją zapisałam. Z GG. Jedna z najważniejszych. Ta do której miałam nie wracać i - żeby nie było - nie wracam. Tak wiem, pogmatwane, ale mam nadzieje, że dla tej jednej osoby zrozumiałe. W każdym razie byłam wtedy głupiutka. Teraz jestem inna. A mimo to cały czas jakbym dalej była taka sama. Co jest we mnie złego? Mam 20 lat, a nie 15, a nadal nie znam żadnego sensu, który mogłabym nadać samej sobie. Mam tak błądzić, aż do 40? Albo wdrążyć się w życie, którego nie pragnę, lub podjąć w żałości kolejne złe decyzje, aby obudzić się na starość (której też nie pragnę!!), by zdać sobie sprawę, że tego nigdy nie pragnęłam? Z myślą, że uprzykrzałam tylko życie innym, by w ostatecznym rezultacie zdać sobie sprawę, że nie przyniosło mi to żadnych korzyści, bo i tak nie znajduję się tam gdzie chcę? Jak skończy ta zadufana w sobie duszyczka? Czuję się wielką w chwilach wielkości, ale im wyżej wchodzisz tym szybciej spadasz. W chwilach słabości mówię sobie, że nie mam z czego spaść. Jak więc jest? Jaka jest prawda o mnie samej?

(kocham tę piosenkę już całą sobą)

A tak nawiasem mówiąc, to powinnam się w końcu porządnie stuknąć w głowę i zacząć pisać. Czuję, że mogę znowu powrócić do wierszy, w sensie nie mam już takiej bezdennej pustki, aczkolwiek weny jakieś szczególnej też na razie ni widu ni słychu. Muszę to w końcu ogarnąć, przestać pozwalać myślom na tak swobodne przebieganie przeze mnie. Poza tym, może nie mam weny, ale zdecydowanie mam natchnienie. Trzeba się po prostu wysilić. Jednak pisanie jest czymś innym, niż z początku sądziłam...

- moje przemyślenia: mimo to jestem cholernie szczęśliwa
- muzycznie: "Lost Stars" zarówno w wykonaniu Adama jak i Keiry <3
- modowo: czemu nie mogę być ubrana jak japońska kelnerka? :(
- nowy cel: wyjazd w Bieszczady z przyjaciółmi
- zachcianka: sorbet z czerwonych grejpfrutów z waflami
- film na dziś: "Zacznijmy od nowa"
- dzisiejszy humor: stęskniona