31 grudnia 2013

Postanowienia noworoczne resusa.

Wyjazd do Zakopca i świnta za nami. Sylwester w tematyce upiorów i zombie in progress, yeah! Mój ostatni sylwester, przed maturą, ostatni jako uczennica. Nic dziwnego, że postanowienia są związane głównie z tym, ale nie tylko. Co do świąt, nie ma co. Dwuosobowe, ale bez klimatu, inaczej jakby to o inne dobranie pary chodziło... Zakopane jednak warte jest uwagi, jako że mieliśmy w planach zwiedzić jaskinię Mylną, która jak się okazało nas zmyliła i nie znaleźliśmy do niej wejścia... bo robiliśmy sobie zdjęcia z zwisającymi soplami lodu, a odbicie na szlak do jaskini było za naszymi plecami, lecz my oczywiście mądrze poszliśmy dalej... ale przynajmniej zaszliśmy sobie do schroniska na jedzonko :) Oczywiście teraz mamy w planach powtórzyć wypad i znowu próbować szczęścia z Mylną i to w tym samym wyborowym towarzystwie :3 a tu, od tak, taki sobie spacerek z kaskami:




Postanowienia noworoczne:
  • zdać w tym roku prawko (najlepiej za 1 razem)
  • zdać maturę i dostać się na studia
  • chodzić regularnie na siłownię i zacząć regularnie i zdrowo jeść
  • polecieć do Anglii pracować w wakacje
  • polecieć z sis do Japonii *
  • kampania *
  • znaleźć idealne mieszkanko w Warszawie <3
  • znaleźć pracę w Warszawie *
  • zacząć oszczędzać na wyjazd na Mauritius z S. :3
  • kupić płyty Dawida Podsiadło i Marysi Peszek
  • będę chodzić na KOEN
  • skompletować jakiś cosplay (nie wiem po co mi, ale okk XD)
  • kochać S. mocniej niż rok temu c:
*niekoniecznie wymagane

Chyba tyle. Jakby mi się miało coś przypomnieć to dopiszę, albo ewentualnie zapiszę gdzie indziej XD

- moje przemyślenia: kocham Hugh'a Granta i Colina Firtha
- muzycznie: Lana Del Rey i Woodkid
- modowo: nowe ciuszki z H&M <3
- nowy cel: kupić drugą książkę Niekrytego
- zachcianka: iśc do kina na Hobbita :P
- film na dziś: "To właśnie miłość"
- dzisiejszy humor: uspokojona

05 grudnia 2013

Nie lubię tego uczucia

które zadać potrafi mi tylko ona jedyna na tym świecie. To trochę głupie... bo jest to zazdrość, no i jeszcze uczucie bezsilności, czy też może bezradności. Taka słabość po prostu. Czuję się tak zawsze oglądając jakieś stare zdjęcia, albo wywiady. Za każdym razem czuję się tak samo, gdy chociaż na chwilę wkradnie się do mojej głowy myśl, że pasowały do siebie lepiej, niż my. I myśl ta pożera mnie ostatnio co dnia. Co dnia na nowo odradza się we mnie i atakuje, aby przed snem wyniszczyć mnie i moje odczucia; aby osłabić i zniszczyć; i przyznaję, że sama na to pozwalam, ale jest to machina, której już nie potrafię samodzielnie zatrzymać, ale którą widocznie tylko ja rozumiem i znam. Szkoda tylko, że nie zapisałam sobie na kartce, zanim zapomniałam, jak się ją dezaktywuje. Najgorszym posunięciem ostatnich dni było przeczytanie listu, który wydaje mi się, jakbym mogła pisać codziennie od nowa i od nowa, dopieszczając jego formułę, czyniąc z niego jeszcze większy popis pisarski niż do tej pory. Jakoś stał się on klapą, zamykająca w piwnicy wszystkie wiersze, które chciałyby ujrzeć światło dzienne. Wiem do czego mi tak tęskno. Potrzebuję wewnętrznego katharsis, którym do tej pory był właśnie ten list. Tylko on wywołał we mnie tak silne uczucia, pozwolił mi je rozładować. Sam okres jego pisania był jednym wielkim wybuchem. A na obecne czasy muszę poszukać czegoś nowego. Katharsis, katharsis - potrzebuję tego! Zwariuję inaczej, umrę gdzieś zamknięta w próżni własnej podświadomości, niczym w "Incepcji". Już mało mi brakuje, ja już i tak powoli umieram. Czemu tego nie widzi? Zawsze się nad tym zastanawiam. Że trafił się ktoś kto nie wierzył i nie znał, a UJRZAŁ. I to nie była pożądana osoba. A teraz skaczę przed wszystkimi starając się im wykrzyczeć, ale oni nie słyszą. A potem dziwić się, że ucieknę. Najpierw z materialnej rzeczywistości, a potem całkiem się od was odsunę, gdyż właśnie taki plan narodził się we mnie. Mogę skończyć wszystko już teraz. Nie dlatego, że mi nie zależy, wręcz przeciwnie. Alę wolę odejść, niż zniszczyć wszystko po kolei, tylko dlatego, że nie panuję nad własną agresją, nad moimi najskrytszymi myślami. Kocham, ale jak zabójca może kochać. Wznoszę się nad niebo, ale samobójcy tam nie trafią. Biegnę, ale bez nóg się nie poruszę. Nie da się żyć, bez duszy, bez serca, bez iskry. Nie da się ufać, nie ufając samemu sobie. Nikt mi nie ufa, bo nikt tak na prawdę nie może. A w tym wszystkim ona. Moja przepaść.


- moje przemyślenia: ostatni rok szkoły, a co
- muzycznie: Alcoholica <3
- modowo: kupony do H&M, kontra brak kasy
- nowy cel: Zakopane!
- zachcianka: muzyka w deszczu
- film na dziś: "Incepcja"
- dzisiejszy humor: zmotywowana

23 listopada 2013

Przegląd przed jesienną depresją.

Listopad okazał się być najintensywniejszym miesiącem tego roku. Przesyconym wspaniałymi koncertami, ale również pełnym sporów, wątpliwości, długich rozmów i decyzji...
Z początku krótko o koncertach - Dawid Podsiadło oraz Kult. Pierwszy jest wprost rewelacyjny. Jako postać na scenie zachwyca, śpiewając potrafi mnie zaskoczyć (osobiście jednak przyznaję, że wolę jego angielskie piosenki, choć nowy singiel "Powiedz mi, że nie chcesz" jest wyrąbisty). Czuję, że na polskiej scenie artystycznej pojawiła się nowa perełka i oby tak dalej. Nie mogę się doczekać jego nowej płyty, choć tym razem liczę na coś o wiele bardziej radosnego :) Co do Kultu, przedstawiać nikomu nie trzeba. Wyjątkiem był tylko fakt, że pogo nie było aż tak śmiercionośne, jak na majówce Wrocławskiej w 2012r., znowu znalazłam się na fali i prawdopodobnie znowu kogo przywitałam moim glanem na twarzy (gooomen! ;___;), no i siedziałam na scenie przed Kazikiem :) a potem pod tą samą sceną stałam i śpiewałam "Polskę" oraz "Baranka". Mimo lat dają czadu, bo koncert trwał równiusieńko 3 godziny! Po takim czasie, takim pogo, oraz takiej temperaturze wśród takiego tabunu ludzi brakowało tylko zimnego piwa, no ale cóż, to nie festiwal ;P
Oczywiście za tydzień 29.11 w kieleckim Woorze Alkoholica <3 Nie mogę się doczekać ;)

Zaintrygowała mnie wiadomość o Twoim powrocie. I nie będzie to temat, który będę od teraz ciągnąć w nieskończoność. Cieszę się, nawet bardzo i kibicuję ze wszystkich sił. Aczkolwiek przez ostatnie wypowiedziane przeze mnie (nie do Ciebie zresztą) słowa, samolubnie ruszyłam machinę, pędzącą przeciwko nam. Takie przynajmniej mam wrażenie. Zresztą obecna sytuacja wydawała mi się być na rękę, bo w końcu odległość robi swoje. Zresztą i tak zrobi, bo ja nie mam zamiaru tu zostać i być może stanie się to samo ze mną, ale przynajmniej teraz byłam pewna, że mamy jakiś dystans. Nawet nie my - że ja mam. Teraz znów znika i znów wracamy do punktu wyjścia. Tylko na kilka chwil. Do maja. Ale mimo wszystko to sporo czasu.

Zresztą problemów nie ubywa. Muszę zacząć pracę. To już nie jest kwestia rodziców i posłuszeństwa. Nie mogę narzekać, bo mam wszystko. A jeśli na coś nie mam kasy, to oznacza, że najwyższy czas zacząć zarabiać na siebie. Najpierw może być tak prymitywnie, aby tylko starczyło na Alkoholice, jakiś wyjazd z S., święta (choć myślenie o tym teraz to jakiś koszmar, tak mało czasu, a tyle pomysłów i tyle ludzi, którym bym chciała coś dać ;___; ), no i może żeby w końcu dać sobie możliwość kupowania ubrań już za własną kasę. Tak, tak. Tego właśnie chcę. Oraz zacząć intensywnie trenować śpiew. Jeśli prawdą jest to co mówią ludzie dookoła słyszący, jak śpiewam i rzeczywiście nie brzmię jak zarzynany kurczak, to chcę się podszkolić i wziąć udział w którymś z programów typu Mam Talent, albo Must be the music. Spróbuję, a co :) Tylko to dopiero jak będę mieszkać w Warszawie oczywiście, tak więc poprzedzając marzenia - muszę się dostać tam na studia, ale jakoś czuję, że mi się uda. Ostatnio wgl jakoś mam ochotę żeby się uczyć, sprawia mi to frajdę, ale to pewnie dlatego, że w klasie maturalnej jest to już czystą rywalizacją - o statuetkę absolwenta roku, oraz o punkty na maturze i miejscówkę na wybranym kierunku. 
A Resus lubi rywalizację :D

- moje przemyślenia: boję się o przyszłość
- muzycznie: Alcoholica in progress
- modowo: czarno-czerwony sweterek <3
- nowy cel: śpiewać jak nigdy dotąd
- zachcianka: toffifiee :3
- film na dziś: "Igrzyska Śmierci: W Pierścieniu Ognia"
- dzisiejszy humor: pełna energia

06 listopada 2013

I love you all !

(I siebie też...<3)

Jem petitki w czekoladzie, przeżywam podniebieniowy orgasm, gadam z Iwusiem na skajpaju i życie przebiega mi tęczowo-kolorowo. Boże, nie wierzę, że to piszę na tym blogu, chyba pierwszy raz od pierdyliarda lat, jakie tu istnieję, jest tak pozytywnie (jebać POwską propagandę!). W sumie. Mam tylko 18 lat. Siema starzy/młodzi! Jestem zaręczona, nie jestem w ciąży (niet niet, nie wpadłam, huheuehueheu xD), jestem szczęśliwa. Jakby to powiedziała Agu, kolorowa, wesoła sielanka...

Wait a second... O_o
Tylko ten tytuł mimo wszystko nie jest taki kolorowy. Związany jest ściśle z moimi wczorajszymi przemyśleniami. Wszyscy, których kocham. W tym poście też przyjaciele, bo miłość ich również dotyczy, tylko oczywiście w innej formie. Zacznijmy od tego, że jestem takim samym dualizmem, jak nasz parlament. Niektórzy pewnie zrozumieją aluzje. Albo być może nikt. Przynajmniej ja sama wiem o co chodzi. Po drugie. Cieszę się że w porę przyjebałam sobie w pysk czymś bardzo ciężkim. Tu jest główna zasługa mojej Klaudii, która przekazała mi cenną opinię na temat osoby, która mogłaby być kolejną do kolekcji "zmarnowanych kontaktów", "porażek życiowych", "chamów wpierdalających się w życie prywatne" itede.

Po trzecie. Mało jest znaczących kobiet w moim życiu <to takie głębokie>... Oczywiście wiadomo, niezaprzeczalna, namiętnie niepokorna i niezmywalna S. (sooooł wazelajn) Zaraz potem niezastąpiona Klaudia, bo w sumie tylko ona jedyna jest w stanie sprowadzić mnie na takie poziomy percepcji. Następnie Agu, za sprowadzanie mnie na takie poziomy abstrakcji. No i Szczygieł za Rammsteina, Safi i Syzdół. Choć co do trzech ostatnich to końcowy poczet "przyjaciół", bo jak wiadomo w życiu różnie bywa, a ich akurat nie jestem pewna. (hueheuheue, jak ja się tak lubię rozpisywać bez sensu, ten blog chyba już całkiem go stracił, o ile kiedykolwiek go miał). Mateusz. Postać sama w sobie najsilniejsza pod względem moich odczuć do niego, jako bliskiej mi osoby, mimo że możemy gadać ze sobą dwa razy na rok i to przez sms albo gg. Jest mi jak brat i już od dawna zamierzam się do tego, żeby Ci to powiedzieć. Good luck, może mi się kiedyś uda tak w twarz. Aleksander. Na drugim miejscu, aczkolwiek on powinien być w rubryce "special", oczywiście dlatego, że nie jest mi tylko przyjacielem, ale osobą, z którą przeżyłam tak wiele w taki zzipowanym czasie (oczywiście licząc na znacznie więcej). Michał, za bycie kolejną osobą wyzwalającą we mnie abstrakcyjną abstrację, potrafiącą wywołać na mej twarzy uśmiech niekontrolowany podczas najgłębszej kaspijskiej depresji. Iwo, który być może jest tego nieświadomy, aczkolwiek pozwalam sobie na 100% szczerości w rozmowach z nim (nawet tych o bombach atomowych, liczbach urojonych oraz latającym potworze spaghetti). W sumie tyle... w ramach pe esu - liczę na niezawodność chłopaka mojej przyjaciółki, bo patrząc na to, jak dobrze prezentuje się on na zdjęciach oraz mogąc z nim swobodnie pogaduchać, mam nadzieję, że będą oni mieli razem zdjęcie ślubne, ze mną jako świadkiem, oraz że ostoi on w naszej paczce, która powoli przybiera koloru i kształtu :)


- moje przemyślenia: kocham randki w McDonaldzie z Tobą, S. <3
- muzycznie: czekam na płytę Bartosiewicz oraz Zaz :P
- modowo: lakierowe pseudo-creepersy
- nowy cel: pić absynt, ćpać i napisać najlepszy wiersz na konkurs ever
- zachcianka: przeczytać "Hobbita"... w końcu
- film na dziś: "Nagi Instynkt"
- dzisiejszy humor: wesoło, kolorowo, ruchajłowo

24 października 2013

Wrzucamy kolejny bieg.

Wydawało mi się, że co roku tego dnia rzucałam tutaj kilka słów, aczkolwiek myliłam się. To będzie pierwszy, więc pewnie i ostatni post urodzinowy Resusa. 18-nastka - czekałam, czekałam, no i się doczekałam. Teraz już nie muszę się bać, że mi ktoś nie sprzeda piwa w sklepie. I to chyba jedyna zmiana, tak więc dla tych, co się łudzą - to nic nie daje. W moim przypadku jest wręcz gorzej. Gdybym mieszkała z rodzicami to w sumie byłby to kolejny, zwykły, nudny dzień, a w tym przypadku zaczyna się tentegowanie w główce - to nie dorosłość, lecz mimo wszystko prawo mnie teraz tak postrzega. Yey, mogę iść na wybory, mogę sama startować. No i już nie obowiązuje mnie największe kłamstwo świata "tak, potwierdzam że mam ukończone 18 lat", no bo w końcu z dniem dzisiejszym mam ^^



Co do 18-nastkowych wrażeń obudziłam się w środę koło 5 rano, bo usłyszałam jakiś huk z kuchni. Potem nagle jakieś *jebut* - dźwięk sztućcy na podłodze, aczkolwiek i tak myślałam co się dzieje, czy to koty szaleją, czy też może mieszkająca ze mną Szczygieł się zabiła w kuchni. Wychodzę z łóżka, zaspana, ale jednak wystraszona o to, że może naprawdę ona sobie coś zrobiła. Wchodząc do salonu (do kuchni idzie się przez salon) nie zauważyłam faktu tego, że włączone przeze mnie światło nie świeci (czyt. korki były wyłączone, ale ja z powodu zaspania nie ogarnęłam) i patrzę a tam siedzą dwie czarne postacie - pomyślałam, że pewnie koleżanki Szczygła nielegalnie zaproszone na noc, ale ta myśl szybko znikła, gdy zaczaiłam że one trzymają w rękach pochodnie... Mindfuck. Co prawda Safiu, która podeszła do mnie jako pierwsza przytuliła się do mnie, być może trochę za szybko, bo nawet nie zdążyłam zareagować, po prostu stałam w miejscu (co z tego, że przede mną jakieś czarne zakapturzone postacie z pochodniami, a ja myślę "co to kurwa za krucjata"). Ciekawe, jakże kochane, no i niezaprzeczalnie to będzie zapamiętane przeze mnie chyba do końca życia <3 Oczywiście potem chlałyśmy Jacka Danielsa, chyba do jakiejś 15, nie pamiętam, bo przyznam, że idąc porozmawiać przez telefon do pokoju po prostu usnęłam :) No i niestety nie obyło się bez kaca, ale w sumie gorsze jest to, że podczas salonowego pogowania do Rammsteina nadciągnęłam sobie mięśnie w karku i nie mogę za bardzo poruszać głową </3 Mimo wszystko było cudnie.
Jutro zaś impreza urodzinowa pod szyldem "zróbmy z siebie takie zombie, żeby nie musieć się stylizować na następny dzień na Zombie Party w Woorze". pozdro xd.

26 września 2013

Resus jest zła.

Bo ma wrażenie jakby wszystko chciało jej zepsuć humor, każdy chciał wywołać z nią kłótnie, a na zewnątrz tak deszczowo i nie ma się nawet do czego przytulić... (T___T)  Poza tym deklaracja nadal siedzi u mnie na biurku, a ja zaczynam już miewać sny/koszmary o maturze. Wczoraj po wypełnieniu owej deklaracji śniło mi się, że jak tylko weszłam do szkoły po przerwie to kazano mi robić maturę z informatyki, a ja byłam tak nieprzygotowana... To już jest chore xD W każdym razie póki mam co robić, to staram się odpychać od siebie doła spowodowanego jesienną zmianą pogody i zmianą klimatu na chandryjno-depresyjny. Nie jestem sama i w sumie to jedyny środek, bo inaczej siedziałabym pod kołdrą i nawet nie chciałoby mi się ruszyć, żeby zrobić sobie herbatę. W każdym razie przygotowania do moich urodzin ruszyły i przyznaję, że jest to największy zapełniacz wolnego czasu, który od poniedziałku spędzam w domu, bo oczywiście po Piasconie w tamten weekend przeziębiłam się, a do tego chyba mam jakąś gruźlicę czy cuś xD (bo kaszlę). Innym zajęciem jest świeżo zainstalowane OSU - to również sprawka Pisaconu i Shaggona ^w^ W każdym razie ciesze się, bo chyba pierwszy raz w życiu czuję, że nie marnuję czasu, mimo tego że cały czas siedzę w domu... No wiadome, byłoby bardziej kolorowo, jakbym mieszkała sama, a nie z największym Gnębicielem 3000, no ale nie można mieć wszystkiego na raz. Jest pizza w zamrażalce, film na kompie, Behemot w drodze, a także herbata i czekolada, więc w sumie jest mi jak w raju. Do tego wychodzi 2 książka Niekrytego i druga książka Kominka ^^ (no tak, akurat wypadałoby pierwsza przeczytać, no ale cóż).

"Zmora"

Czujesz jak wiruje nad nami zmora
która wydobyła się spod kłębów chmur deszczowych?
Czujesz, jak wymachuje złowrogo mieczem
w obronie, nie przed nami, lecz samą sobą?
Niczym dusza, moja i Twoja,
uwolniona na deszczu,
skacze
i pędzi
i cieszy się szalenie, naiwnie, jak głupia
wolnością,
której i tak
nie ma na świecie.
25.09.2013r. by <resus>

- moje przemyślenia: chujowy wiersz, ale nie miałam czym wypełnić pustego pola
- muzycznie: Nightwish - "The Islander"
- modowo: nowe buty już w drodze ^w^
- nowy cel: zasnąć
- zachcianka: *tultultul*
- film na dziś: "Pozwól mi wejść"
- dzisiejszy humor: depresyjnie i bez sił

17 września 2013

Naiwne owce..

...takie jak ja...
Niedawno (bo jakieś 3 tygodnie temu) wróciłam z pobytu we Włoszech wraz z S. Po dość burzliwym okresie przydało się to nam obu. W każdym razie mnie bardzo, wyciszyłam się wtedy, zrozumiałam co jest moim priorytetem. Ale też zawahałam się. Zaczęłam wątpić w samą siebie, we własną siłę, która lubi robić mnie w konia i czasem parować ze mnie ze wszystkich stron, a czasem chować się gdzieś za mym cieniem i starać się nie oddychać. Ostatni rok. A potem życie będzie wymagało większej odpowiedzialności, samodzielności i innych tego typu pierdół, których mi się już nie chce. Nie chcę być dorosłą na siłę, mam jeszcze czas. Ale nie mam już dużo czasu na decyzje.

Czuję, jakby to był już stan przejściowy - pomieszkuję, jeszcze tylko rok, potem wylecę z gniazda. Przecież kiedyś w końcu trzeba... I akurat teraz musiało mnie najść na przemyślenia i odczucia. Zupełnie nowe odczucia oraz przypływ świeżych myśli. Wszystko z jednej prostej przyczyny.. Lwy i owce.
Nadal nie piszę wierszy, ale teraz to już i tak nie ważne... Ciekawe czy na studiach do tego powrócę, choć jakimś dziwnym trafem czuję, że tak będzie, albo może nawet szybciej niż przypuszczam >__<

No nevermind, naewet natchnienia nie mam. No ale... Na ten rok szkolny planuję :) :
  1. Serj Tankian <3
  2. Majówka Wrocławska
  3. Apocalyptica <3
  4. Jarocin (???)
  5. Woodstock (??)
  6. kupić elektryka
  7. kupić skórzaną ramoneske
  8. znaleść pracę :)
  9. zdać prawko :D
- moje przemyślenia: spotyka nas gdy nie chcemy, odchodzi, gdy potrzebujemy
- modowo: sprzedawać, sprzedawać co się da! ^^
- nowy cel: statuetka absolwenta roku
- zachcianka: pizza <3
- film na dziś: "Spiskowcy rozkoszy"
- dzisiejszy humor: Stęskniona i zamyślona

10 września 2013

Opuszczone fabryki SHL - Kielce.

No i kolejne opuszczone miejsca/ruiny! <3 Tym razem padło na opuszczone fabryki SHL :) Dziękuję z góry B. że mnie tam zaprowadził oraz zapowiadam Tobie Agunesu, że musimy razem z Behemotem się tam wybrać ^^




Okazało się, że w piwnicy jest woda >_<

Widoczki z okna:




A teraz klimacik wewnątrz 4-piętrowej kamienicy:



No i kolejny budynek, ten był już o tyle ciekawy, że pełno było w nim pozostawionych mebli, zeszytów, akt, stara butelka po Tyskim, stare telefony i mnóstwo różnych tego typu rzeczy ^^






No i ostatnie cudeńko:







- moje przemyślenia: urodziny tuż tuż, a ja taka nierozgarnięta xD
- muzycznie: The Rolling Stones - "Anybody Seen My Baby"
- modowo: pora sprzedać z jakąś tone ubrań
- nowy cel: pojechać jednak na ten Woodstock
- zachcianka: rozmowa przy piwku ^^
- film na dziś: "Sleeping Beauty"
- dzisiejszy humor: kombinatorski :P

07 września 2013

Włochy 2013 - część specjalna.

Naprawdę nie sądziłam, że wątek Włoch będzie się toczył aż tak długo. W każdym razie dzisiaj zmotywowałam się, aby zakończyć go całkowicie, poprzez specjalną notkę, poświęconą jedzeniu (przede wszystkim) oraz paru pierdołom, o jakich jeszcze mam ochotę napisać.

Nie jadłam lasagne. Ani razu </3

Ale skoro już Włochy, no to oczywiście pizza. Tego w moim przypadku nie mogło zabraknąć, zwłaszcza jeśli chcę utrzymać mój status pizzożercy :) Tak więc wyprawa na pizze była nieunikniona. Nie jadam Margherity w Polsce, bo zazwyczaj jest bezsmakowa, sucha. No i w marghericie powinna być mozzarella, a nie jakiś twór pochodny. Tak więc nakarmiłam podniebienie i zmysły cudowną pizza z prawdziwą włoską mozzarellą, wśród Alp. I było pyszne :) Ciekawostką jest, że pizzę tę wzięłyśmy "take-away" i zjadłyśmy w pobliskim parku. Super klimat ^^



Nie była to oczywiście jedyna pizza. Była jeszcze pizza prosciutto e funghi (czyli po prostu szynka i pieczarki), ale jakoś zapomniałam jej uwiecznić na zdjęciu (taaaak, była taka dobra, że zapomniałam xD), oraz pizza w Riva del Garda z serem oraz szpinakiem <3 Co jak co, ale szpinak taki trochę marny, wolę tę wersję pizzy z kieleckiej pizzeri Roadway, bo tam jest świeży szpinak, pomidory, oliwa, prosciutto oraz tarty parmezan... no ale i tak nie ma co porównywać, ciasto włoskie przebije wszystko.

Następnie czas na coś specjalnego: McDonald! Postanowiłyśmy wraz z S. wpaść do tego przybytku rozpusty, aby poznać co włosi mają ciekawego do zaoferowania, czego nie ma u nas. Oczywiście musiałam eksperymentalnie zjeść jakąś bułę, a trafiłam w wyborze na CBO - chicken, bekon, onion. Masakra. Cały czas czuć cebulę, tak że nie mogłam się skupić na smaku, nic. Bekon oczywiście oddałam S. bo chyba bym od tego zwróciła wszystko, łącznie z kolacją poprzedniego dnia. Ale ogólnie takiej tragedii nie było. Buła jak buła, szału nie ma. Jednak jak ktoś lubi to czego ja nie, to można spróbować :P

Rewelacją natomiast okazał się Share Box (czyli Chicken Box). Niby też to mamy, ale u nas samemu dobiera się zawartość, a tam jest ona określona. Poza tym są tylko 3 porcje 3 rożnych rzeczy i to tyle, nie ma boxa 5 porcjowego jak u nas. Co do zawartości to oczywiście muszą być chicken nuggets. I to tyle z tego co znamy. Poza tym kółeczko z serem szpinakowym w środku oraz trójkącik sera brie. Jak dla mnie coś cudownego, ale S. chyba nie za bardzo podpasowało... więcej dla mnie :)


A takie oto sosiki dostaliśmy do sałatki jaką jadła moja siostra:

I ostatnie danie. Pulpety chlebowe czyli canederli (to akurat kuchnia austriacka, ale cóż się dziwić, skoro te tereny, w których byłyśmy, kiedyś należały do Austrii) .Po zejściu z Monte Altissimo można by pożreć konia z kopytami, a nam się trafił ten oto rarytasik. Niewinnie, niby kilka pulpetów w cudownym oczywiście sosie pomidorowym, a jednak można czuć się najedzonym przez całą pozostałą drogę do domu, czyli jakieś kilka godzin. A tak serio to wzięłyśmy pierwsze lepsze danie, bo nie było niczego lepszego. Ja nastawiłam się na tę cholerną lasagne, ale okazało się, że serwowali ją tam dzień wcześniej. Peszek... Ale kulki świetne ^^

To tyle ze spraw jedzeniowych skonsumowanych tam na miejscu. Teraz moje zdobycze, które przyleciały do Polski i są tutaj wraz ze mną:



Milka Slurp - kakao. Takie samo jak wszystkie, tylko to jest bardziej hipsterskie. Bez szału.
Nutella &GO - stoi w lodówce, przyznaję, jeszcze nie próbowałam :)
Mikado - orzechowe już skończone, ta wersja smakuje bardziej wyraziście niż klasyczne ^^

Poza tym takie to cudo widziałam na wystawie Gucciego w Veronie:

Razem z S. zakochałyśmy się, ale pewnie nigdy nie będzie nas na taką stać :) Zresztą nawet nie wiemy ile ona kosztuje, bo wszystkie sklepy na tamtej ulicy (dość luksusowej) nie miały cen na wystawach, pewnie dlatego, żeby nie przestraszyć ludzi :D :D No i jeszcze natrafiłam na ogródki Zen. Mam w planach sobie taki zrobić, bo nie będę przecież płacić za coś tak prostego:

No i na koniec maska verońska:

30 sierpnia 2013

Włochy 2013, part IV

Dziś ostatni wpis dotyczący mojego podróżowania/wędrowania/zwiedzania z S. północnych Włoch :) Tym razem 2 wątki w jednym (no bo rozdrobnienie tego na każdy osobny oznaczałoby, że jeden z postów miałby zaledwie 4 zdjęcia, więc bez sensu, poza tym nie chce mi się tak spamować na tym blogu, dodaję posty z regularnością raz na 2-3 tygodnie, a tu nagle takie boom! :P



Werona, czyli Romeo i Julia. Bo niestety po wizycie w tym mieście nie może się ona skojarzyć już z niczym innym. Wszędzie ich pełno. To chyba trochę smutne, bo miasto jak dla mnie jest naprawdę cudne i od razu pomyślałam sobie, że mogłabym pomieszkać w nim jakiś czas, może nawet przyjechać na studia. No ale wszędzie ta przeklęta para... No cóż, rozumiem, że mieszkańcy muszą na czymś zarabiać, pewnie gdyby nie fakt, że to miasto z szekspirowskiego dramatu, to nikt by o nim nie usłyszał, a ja bym go nie zwiedziła, bo skąd do cholery mogłabym wiedzieć, że ono istnieje? To jest smutne.

Nie mogło zabraknąć zdjęcia balkonu Julii, no i mainstreamu niczym na wrocławskim moście (obok balkonu oczywiście) :


Drugie miejsce, które opiszę niestety mega krótko jest Lago di Ledro, położone w górach rozciągających się nad Riva del Garda. Podróż nad nie zajęła nam jakieś 3 godziny... zadziwiło nas więc, że droga powrotna autobusem zajęła 10 minut ^^ Ogólnie to jezioro zdecydowanie lepsze do kąpieli i opalania niż Garda bo 1) nie ma fal, tak jak na Gardzie, 2) mniejsze jezioro, więc automatycznie mniej ludzi, 3) jest naprawdę piękne