29 grudnia 2020

This is the end.

Ciężko jest tu wrócić po takim czasie. Generalnie doszłam do wniosku, że terapia oraz obecne szczęście w życiu sprawiają, że nie potrzebuję wylewać swoich smutków tutaj, bo najzwyczajniej w świecie już ich prawie nie ma. Jasne, zawsze znajdzie się coś na co mogę ponarzekać, lub co mogłoby być inne, bądź lepsze, jednak teraz zdecydowanie jest w moim życiu dobrze. Szykuję się do ruszenia z zupełnie nową formą przekazu - podcastem :D Wydaje mi się, że to jest coś, co naprawdę może mi wyjść, albo z czego będę przynajmniej jakoś zadowolona. Tym bardziej, że nazbierało mi się naprawdę dużo spraw i przemyśleń do opowiedzenia i rozważania nad nimi. Wydaje mi się, że to będzie oficjalny koniec mojego ukochanego bloga, który pozwalał mi przetrwać ciężkie chwile mojego nastoletniego życia, a potem wejścia w "dorosłość", o której chyba nadal nie mam pojęcia. Minęło 10 lat. Mam tutaj zapisane naprawdę wiele wspomnień, więc sądzę, że nigdy go dosłownie nie usunę. Nie chcę, nie przeszkadza mi on. Choć nie sądzę, że będę tu wracać na lekturę wspomnień zbyt często, bo najzwyczajniej w świecie chciałabym iść do przodu. Rozliczyć się ostatecznie z moją przeszłością, z całym cierpieniem jakie odczuwałam, z samotnością, którą pamiętam, lecz której już nie odczuwam. To się może wydawać głupie, albo naiwne, ale te 10 lat naprawdę nauczyło mnie wiele. Może niekoniecznie życiowych umiejętności dzięki którym znajdę pracę xd ale radzenia sobie w kontaktach z ludźmi, z moimi emocjami, nauczyłam się rozpoznawać fałszywych przyjaciół, no po prostu takie tam... Odnalazłam tę miłość, której zawsze szukałam. Choć wydaje mi się, że nigdy w mojej głowie nie wyobraziłabym sobie tak dobrego człowieka. Tak ciepłego, kochającego, no i przede wszystkim nietoksycznego <3

Jestem po prostu szczęśliwa, a wszystko inne i tak się kiedyś jakoś ułoży.


- moje przemyślenia: jednak nie ma to jak terapia
- muzycznie: Wardruna i Taco <3
- modowo: stałam się trochę dresiarą
- nowy cel: znaleźć pracę i zacząć podcast
- zachcianka: wyjść na jakąkolwiek kawę, lub do baru xd
- gra na dziś: "Civilization VI"
- dzisiejszy humor: cudownie spokojny

10 lipca 2019

A gdy wypuszczę Cię z rąk...

Bycie kłębkiem tęsknoty nie jest łatwe, jest w sumie cholernie męczące. Nadal jestem marudą, ale staram się być nią coraz mniej. Ostatecznie, nie jest najgorzej. Znowu wylądowałam w Londynie i, oh jeżu, jakżebym chciała, żeby to był ostatni raz. Naprawdę chciałabym już mieć ten ostatni element stabilności, czyli pracę, która da mi hajs, po który tu w sumie przyleciałam. Tylko że ile razy można uciekać? Zauważam jednak, że pierwszy raz nie przeżywam tutaj plątaniny myśli, wszystko jest jakoś tak spokojniejsze, niż kiedykolwiek. Nie muszę aż tak bardzo martwić się tym, co mnie czeka po powrocie, bo nieważne, jakby było źle (pod względem pracy) to i tak strasznie chcę wrócić w pewne ramiona. As always, simply - that's me. Najbardziej martwię się stanem zdrowia mojego kota, choć nie powinnam być zdziwiona, biorąc pod uwagę, jaką dawkę stresu musiała dać jej podwójna wyprowadzka i generalna zmiana całego życia. Zresztą, mam wrażenie, że ona doskonale czuje po mnie, czy jest dobrze, czy źle. Terapia trwała pół roku, zastanawiam się, ile jeszcze jej będę potrzebować. W każdym razie, gdybym wtedy sobie na nią nie pozwoliła, nie wiem czy dałabym radę dobrnąć do teraz. I w końcu pierwszy raz w miarę żyję tym teraz, jestem w nim i fizycznie, i psychicznie. To całkiem wiele ułatwia. Beznadziejne jest jedynie to, że tak tęsknię. Totalnie. Niby to trochę głupie, ale jednak nie powinnam się aż tak jechać za to, że taka jestem. Bo jestem, po prostu, jest to fakt i w sumie nie mam wpływu na to. Tym bardziej podbijam, że chciałabym już stabilnie pozostać w Łodzi i nie musieć się martwić. Czekam obecnie na wyniki rekrutacji na studia, od tego zależy, co dalej, w sensie w jaki sposób będę mogła układać swoje życie. Mimo wszystko będę musiała znaleźć jakąś pracę, ale najgorsze jest to, że zaczęłam się powoli poddawać i chyba skończę na tym, że podejmę się czegokolwiek. Nadal rozwala mnie to, jaka jest przepaść między Polską, a zachodem, naszymi rachunkami i pensjami, a tym jak wygląda życie tutaj, nawet na minimalnej stawce. Nie dziwi mnie, że mam zmienione perspektywy i może zawyżone oczekiwania, jak na polski rynek, ale no kurde, nie rozumiem czemu ludzie dają tu sobą tak pomiatać i pracować jak woły za jakieś śmieszne pieniądze.

- moje przemyślenia: jak ja wytrzymałam tamte 3 miesiące??
- muzycznie: trzecia płyta Podsiadło
- modowo: working outfit
- nowy cel: nauczyć się programować
- zachcianka: lody ciasteczkowe
- serial na dziś: "Cudotwórcy"
- dzisiejszy humor: opanowany

28 maja 2019

Na balkonie spać, gdy noc ciepła jest.

Dni stały się niesamowicie długie i ciężkie, podczas gdy noce, to kocyk w którym się mogę ukryć. Parę spraw się rozwiązało, jednak to czekanie na przejście ze starego stanu w nowy stan zabiera mi coraz więcej sił. Za długo pozwalałam sobie nie przeistoczyć się w coś stałego, a teraz, gdy już odrzuciłam każdy strach, coraz bardziej się niecierpliwię. Mam mniej więcej sprecyzowaną wizję najbliższych miesięcy. Nie mogę się doczekać września, czekam już z utęsknieniem, aż będę mogła powrócić na scenę. Strasznie ciężko jest odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. Mogę powiedzieć, że praktycznie od pół roku szukam jakiejś pracy. Tak intensywnie to od co najmniej 2-3 miesięcy. Wychodząc z dnia próbnego w pewnym sklepie doszłam do wniosku, że owszem, mam czynsz do opłacenia i kota na utrzymaniu, ale nie zamierzam wewnętrznie umierać przez pracę, czuć jak przelewa się przez palce mój czas i to za jaką stawkę? Posiadanie dokładnych, technicznych umiejętności w tych czasach jest na wagę złota, ale w sumie kiedy były dobre czasy dla artystów? Raczej nigdy. Choć nigdy też nie nazywałam się artystą, jednak coraz bardziej przytłacza mnie moja niezdolność przystosowania się do otaczającego mnie świata i jego reguł. Naprawdę chciałabym robić w życiu coś kreatywnego, coś co dawałoby mi poczucie spełnienia, zmiany, wpływu na innych. Nie mam tych wspomnianych umiejętności, żeby chociażby malować, lub rzeźbić. A w szczęśliwych czasach ciężko jest o dobre wiersze. Ogólnie zauważam, że z wiekiem coraz trudniej mi się zmobilizować do rzeczy, które lubię robić, a na które kiedyś nie miałam tyle czasu. Od siedzenia w domu można naprawdę zwariować, a najgorsze jest to, że naprawdę łatwo wpaść w takich momentach w koło myśli i narzekania, a nie chciałabym się stać marudą, która nie potrafi się wziąć w garść. Naprawdę chciałabym robić w życiu coś, co kocham, lubię, lub coś co chociaż sprawia mi przyjemność lub satysfakcję. Sama narzucam na siebie taką presję, bo w sumie wszystko to kręci się wokół moich własnych wymagań i przekonań o tym, że nadaję się do czegoś więcej, a przede wszystkim, że zasługuje na godną płace. Choc to śmieszne jest, że sama do końca nie wierzę w moje kwalifikacje do czegokolwiek. Kobiety chyba tak mają, to całkiem powszechne zjawisko zaniżania własnej wartości na rynku pracy przez kobiety. Chciałabym umieć pokazać sobie samej, że coś potrafię. Tylko co w sumie?

- moje przemyślenia: moja miłość wciąż płonie
- muzycznie: Zioła, Organki i takie inne
- modowo: czas na maxi sukienki
- nowy cel: wciąż ten sam
- zachcianka: wyjść z kimś na fancy kawę
- serial na dziś: "Dziewczyny"
- dzisiejszy humor: zbyt niespokojny

29 kwietnia 2019

Życie płynie przy Tobie cytrynowe.

Ciężko jest pogodzić się z tym, że wpadło się w sytuację, której się unikało. Niby powinnam wiedzieć, jak się zachowywać, czuć, nie obwiniać się, skupić na sobie, pozwolić rzeczom odejść, odpuścić sobie, a jednak nadal jest to cholernie ciężkie, nawet bardziej, niż poprzednim razem. Rozstania to jednak nie jest moja profesja. Tym bardziej, że bardzo komfortowo zagnieździłam w sobie przekonanie, że już nigdy więcej nie będę musiała przez to przechodzić. Chyba dlatego nie powinno się używać słów "zawsze" i "nigdy". Nigdy nie wiesz, co się może wydarzyć... Ostatni weekend był dla mnie totalnie emocjonalną jazdą przez ostatnie lata mojego życia, przez wszystkie szczęścia i smutki, kończąc na żalu, jaki w sobie czuję. Ogromnych masywach żalu, skrywanego gdzieś tam na dnie, prawie zapomniane, ale jednak zalegające, niczym kurz na bardzo wysokiej szafce. Nie musisz go widzieć, żeby wiedzieć że tam jest. Tym bardziej, że ja dawno nie robiłam porządków w sobie. Terapia odkrywa przede mną nowe rejony nieodkrytych bałaganów w sercu i w głowie. Czasami także w ciele. Niesamowite jest to, jak zmieniła się moja percepcja po w sumie tak krótkim czasie terapii. Pierwszy raz w dorosłym życiu patrzę na samą siebie normalnie, bez wstrętu i z czułością. Jestem po prostu dla siebie dobra i wyrozumiała, i to ma swoje odbicie w moim samopoczuciu. Cała moja obecna sytuacja doprowadziła mnie znowu do lekkich stanów depresyjnych, ale już nie rozbiłam się na kawałki, jak szkło, którym byłam. Wizja przyszłości w mojej głowie, choć wciąż niepewna i pełna mgły, pomaga mi iść do przodu. Cały czas powtarzam sobie w głowie, że potrzebuję siły, ale przecież mam ją w sobie, nie biorę jej znikąd, tylko ze środka. Ze wsparciem innych, dobrych mi ludzi jest po prostu choć trochę łatwiej. Zastanawiałam się, dlaczego musiało się stać akurat tak, dlaczego nie udało mi się uratować czegoś, na czym nadal mi przecież zależy. Już kiedyś wypowiadałam z innych człowiekiem słowa o ponownym spotkaniu, lecz nie czuję, aby miało ono kiedykolwiek nadejść. Pogodziłam się z tym, więc teoretycznie powinnam pogodzić się i teraz, jednak nadal nie umiem tego poukładać w mojej głowie. Nie prosiłam się o to, a mimo wszystko zakochałam się znowu. Taka burza uczuć totalnie nie pomaga w życiu. Jednak nie powinnam się o to aż tak obwiniać. W końcu nie mamy wpływu na nasze uczucia, ani tym bardziej nie możemy przewidzieć tego, że nasze cele i decyzje w przyszłości się tak rozejdą. Tak naprawdę nic nie jest pewne, lecz nawet z tą wiedzą wydaje mi się, że coś mi umknęło, że jakiś jeden szczegół zadecydował o tym, że czuję, że po prostu zjebałam. Razem zjebaliśmy, mimo całej naszej chęci i wiedzy. Teraz nie ma już odwrotu, a ja jak dziecko nie umiem się z tym pogodzić i skupić się, pierwszy raz w sumie, na moim życiu i jego fundamentach, abym w końcu nie musiała się bać stracić mojej stabilności. Za bardzo uzależniałam swoje życie od innych, a teraz jestem uzależniona od tego uczucia. Chcę decydować o sobie, a jednak przeraża mnie to.


- moje przemyślenia: czarny to dobry kolor do sierści kotów
- muzycznie: Coma bezustannie i na okrągło
- modowo: czarne spodnie, czarne wszystko
- nowy cel: dostać pracę!
- zachcianka: kupić sobie jakąś książkę
- serial na dziś: "Gra o Tron" sezon 8 <3
- dzisiejszy humor: spokojny, a zarazem podekscytowany

07 lutego 2019

If I had a highway, I would run for the hills

Nie sądziłam, że będę się tak czuła. Przede wszystkim tak lekko i może nawet wesoło. Nie śmiem użyć wielkich słów, gdyż nadal brak mi śmiałości w określeniu szczęścia. To nie jest szczęściem i jeszcze długo nie będzie. Mówię często o miłości, a teraz to uczucie wydaje mi się tak bardzo obce. Po prostu wszytko jakby się wywróciło i już nie wiem co jest czym, ani gdzie ma swoje miejsce. Pozbycie się z życia uczucia żalu, zazdrości i toksyczności to jak dodanie sobie straconych lat młodości. Czujesz nagle, że to Cię uzupełnia. Niby coś wyrzucasz, ale zapełniasz jedną z tych miliona pustek, a co najważniejsze - jedną z największych. Moje uczucia w tym momencie są zarówno stabilne, jak i niestabilne. Trochę jak wyjście poza znaną nam strefę określania. Taka plazma, czy też umami. Czy kocham? Nie wiem. Wiem tylko, że to co czuję nie pozwala mi w pełni oddychać. It’s like that I’ve stopped breathin’ but completely aware... Najważniejsze, że czuję się dobrze i nie muszę już więcej uciekać przed samą sobą. Nie muszę uciekać przed nikim, ani do nikogo. Mogę już po prostu zostać sobą i bawić się jak chcę. Mogę w końcu sama rozegrać moje życie. I choć mimo tego, że to w tym momencie zupełnie nie jest łatwe, totalnie wiem, że warto - warto stanąć na własne nogi, znaleźć cel, zdobyć pracę i rozwijać się. Jak mi się znudzi, rzucę wszystko i zacznę od nowa. Nie powinnam się chyba bać, zawsze mam kogoś po swojej stronie, zawsze jest jakaś gwiazda świecąca dla mnie.


Nie mogę jednak nie uznać, że czuję się teraz samotna. Fizycznie i ogólnie też. Ta cała bitwa toczy się we mnie i w tym wypadku to nie jest tak, że ja się nie chcę nikomu narzucać lub boję się rozmawiać. Tym razem po prostu osoby których to dotyczy mają nałożone przeze mnie samą ograniczenie, które sprawia, że nie mogę im w pełni wyrazić moich myśli i uczuć. Z drugiej strony, te osoby same to robią. Nie dziwi mnie więc, że mam taki mętlik w głowie, biorąc pod uwagę fakt, że coraz rzadziej osoby mi obce, rozumieją mnie bardziej. I żeby nie było - nie mam tu na myśli moich przyjaciół. Muszę przyznać, że pociekły mi łzy. Naprawdę chciałabym opanować sztukę spokoju, bo tylko spokój dałby mi teraz siłę, której potrzebuję. A potrzebuję jej, żeby tego nie spieprzyć.

- moje przemyślenia: opanowanie to podstawa, której powinno czasem zabraknąć
- muzycznie: Milion Reasons tak bardzo
- modowo: czas na wielkie sprzątanie szaf!
- nowy cel: znaleźć pracę i ogarnąć życie
- zachcianka: pójść na spacer do lasu
- serial na dziś: "Man in High Castle"
- dzisiejszy humor: w końcu jest magiczny

21 października 2018

Kiedy nie zatańczę...

Była taka jedna piosenka, która zawsze jakoś tak mnie przeszywała swą melodią, słowami, sensem. Wtedy, na zimnych schodach, powinnam tańczyć wolnego przytulańca, zamiast płakać, zmywając łzami resztki mascary. Tak już chyba będzie, że słysząc to znowu, będę wracała myślami do tamtej chwili. Tak po prostu, gdyż jest to jedna z kolejnych chwil zawodu w życiu. Dopiero w tamtym momencie, słysząc to wtedy, zrozumiałam ja wiele wspomnień w sobie duszę, jak dużo tęsknoty może się pomieścić jeszcze we mnie, pomimo takiego natłoku innych odczuć i uczuć. Kiedyś takiego rodzaju muzyka służyła mi do płaczu, do wylania wszystkich emocji, do zamyślenia się we własnych myślach i emocjach, teraz na całe szczęście jest to tylko wspomnienie za mgłą, oddzielone bardzo szeroką i grubą kurtyną. Mimo wszystko są takie ślady w ludziach, która zawsze, czy chcemy czy nie, świadomie bądź nie, pozostają w nas. Dlatego zawsze będę rozpamiętywać moment na schodach. W chwili, gdy powinnam być szczęśliwa, zajmując się zupełnie innymi sprawami, niż własnym smutkiem. Ogólnie od lat nie miałam takiej mieszanki w sobie. Takiego pragnienia, tęsknoty, miłości i w ogóle wielu różnych rzeczy, które na nowo sprawiają, że CZUJĘ. I to w niesamowity sposób. Brzmi podobnie do zawsze, co nie? Jak zawsze. Tylko, że znowu jestem sama. Sama z moimi uczuciami, ale to chyba nie jest wina nikogo przy mnie. Może to własnie od zawsze była wina tylko mnie? Jednak nie rozumiem, dlaczego w takim razie uciekam w zamykanie się w sobie. Może naprawdę uważam się za tak okrutną, że nie chcę nikogo krzywdzić moim uzewnętrznianiem się? Skoro sama czasami boję się tego, co siedzi w mojej głowie, to jak inni mieliby się tego nie bać?

- moje przemyślenia: przydałaby mi się umiejętność teleportacji
- muzycznie: "Nie płacz Ewka" i "Kryzysowa Narzeczona"
- modowo: siedzę w szlafroku z Harry'ego Potter'a <3
- nowy cel: szykuję się na shopping na Black Friday
- zachcianka: lody, najlepiej Ben & Jerry's
- film na dziś: "Leon Zawodowiec"
- dzisiejszy humor: beznadziejny, ale ujdzie

30 sierpnia 2018

Napiszę Ci cały post.

Czy wszystko wróciło do normalności? Być może, choć nie lubię sobie mydlić oczu - teraz już wiem, że jest względnie spokojnie, bo potwór żyjący we mnie zwyczajnie śpi. Jeden mały powód do zapłonu i cały mechanizm smutków i żałości znowu się rozleje we mnie. Żyję. Choć w tym momencie jest to bardzo powolne kroczenie po jakiejś wyznaczonej ścieżce ku nieznanemu. Powinnam się ekscytować, jak to zawsze robiłam na myśl o owym nieznanym, ale chyba dziecko zabija się w sobie właśnie w takich chwilach - teraz czuję bardziej irytację, bo wolałabym już stać na pewnym gruncie. Czy to naprawdę jest starość? Przecież starzy ludzie też potrafią czerpać życie garściami. Czyż więc jest to, jak to określił anonimowy komentarz przed chwilą, depresja? Zapewne ma ona wpływ. Całe to miejsce, pozornie tylko moje, jest rejestracją tej mojej depresji. Tego mojego potwora. Im bardziej o tym myślę, tym bardziej zastanawiam się czy moje ja, mój charakter, wszystko co utożsamiam z sobą, jest mną, czy nią? Kiedyś mówiłam o swojej sile, która teraz jawi mi się jako moja słabość. Moje zdolności, za które się ceniłam, odbierały mi każdą radość, każdą ważną osobę, może w końcu po części też mnie samą... Zbyt głębokie rozważania, zbyt szeroka filozofia może naprawdę zgubić. Podobno możemy osiągnąć wszystko, jeśli tylko jesteśmy w stanie o tym marzyć, jednak prawda jest taka, że pomimo moich marzeń i tak zapewne przeżyję życie, aby na koniec upewnić samą siebie, że nic mi to nie dało. Przekroczyłam wymarzony na nagrobku, magiczny wiek 21, więc nawet śmierć nie ma już swojego literalnego sensu. Teraz po prostu staram się trwać najlepiej dla siebie i o dziwo to zapewnienie jest naprawdę mocnym argumentem tego, że "jest dobrze". A kogo ja przekonuję? Bo raczej nie samą siebie. Niedawno temu tęskniłam do samotności. Szkoda tylko, że dostałam jej najgorszą wersję. Tę samotność w samej sobie, pomimo ludzi wokół mnie. Choć nie zawsze tych ludzi, których bym chciała.

Nadal szukam sposobu, oby odciąć się od przeszłości.

- moje przemyślenia: odliczam każdą minutę
- muzycznie: Dua Lipa - "New Rules"
- modowo: ej no, jestem w UK, plis XD
- nowy cel: zdać obronę
- zachcianka: coś
- serial na dziś: "Dawno, dawno temu"
- dzisiejszy humor: ujdzie