27 listopada 2015

Czuję, jak serce rwie się do Ciebie.

Czasami mam wrażenie, że ostatnio strasznie głęboko schowałam pewną cząstkę mnie i nawet mimo tego, że ona usilnie próbuje się wydostać to ja i tak duszę ją w sobie. Nie wyżalam się jak do tej pory. W sumie zamknęłam się trochę przed przyjaciółmi i mam do siebie o to wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony w jaki niby sposób mam nadal utrzymywać nas wszystkich, skoro jesteśmy wszyscy rozrzuceni? Choć to też mój problem, bo sama powinnam się umieć odezwać, ale niekiedy jest mi tak dziwnie, że nie chcę nikomu mówić żadnych smutnych rzeczy i narzucać się. Staram się mega panować nad moimi humorami, choć i tak jest lepiej niż przez całe moje życie w sumie. Póki mam go przy sobie jest mi lepiej. Wgl on daje mi siłę, jakiej nigdy w sobie nie miałam. Nigdy nie czułam takiej miłości. Jest dobrze i pierwszy raz od lat mogę powiedzieć, że jestem wewnętrznie spokojna. Poświęcam się teraz (może za bardzo?) mojemu życiu w Łodzi, nowym znajomym, ale przede wszystkim siedząc w moim mieszkaniu, na moim łózeczku przy wielkim oknie (naprawdę kocham to miejsce), myśląc jak mogę uszczelnić okna i naprawić kaloryfer żeby nie grzał non stop, nawet jak jest na zero (tak, nadal tego nie wygooglowałam XD) i czytając, albo oglądając serial, albo po prostu tuląc go do siebie. Jestem nadal roztrzepana, nawet chyba mocniej niż przedtem, ale tym razem nie zwracam na to uwagi. Fakt fatem muszę zrobić mnóstwo rzeczy, ale jakoś nie czuję pośpiechu na sobie. Przeczytać wszystkie teksty na uczelnię, ogarnąć ćwiczenia i jakiś zdrowszy tyb życia (zwłaszcza jeśli chodzi o papu, bo zaczynam wątpić czy wgl możliwe jest mi się wysypiać w tym momencie), znaleść może jakąś pracę, bo w sumie kasy ni ma, a kosmetyczka się sama nie zapłaci, na gorset się samo nie uzbiera... (tak tak - z pustego i Salomon nie naleje, ale w sumie na razie nie piję, więc i tak kij z tym, dwa wina nadal stoją na parapecie ;). aaaa i jeszcze najważniejsze: RZUCIŁAM PALENIE !!! :3 tak to już oficjalne. Mimo wszystko nie zaoszczędzę dzięki temu, bo ja kurwa nigdy nie kupowałam fajek ;___; A tyle pieknych rzeczy bym chciała do pokoju (a jest co urządzać, bo to 30 metrów, więcej niż ma Łukasz Jakubiak w swojej kawalerce XD), tyle zabiegów u kosmetyczki w bramie naprzeciwko, a już o butach na witrynach sklepów na Piotrkowskiej nie wspomnę! No i nowe gorsety wszysły z Rebela, a tu niedługo Szafa Rudej Wiedźmy wyda gorsety ze Star Wars... no i na premierę wartałoby iść... Masakra, jakie to studenckie życie jest kosztowne.

Urodziny to była jedna z najlepszych imprez w moim życiu. Co prawda wyszłam z niej z ranami na obu kolanach, długiem w postaci pisieńciu złotych i pamięcią skróconą o jakieś 6 godzin, mimo to było warto. Zajebałam nawet wiązankę z pomnika XD Tak bardzo być dorosłą kobietą. Oj tam :D

- moje przemyślenia: jestem szczęśliwa z D., to chyba najważniejsze
- muzycznie: Dawid Podsiadlo - "W Dobra Strone" <3
- modowo: fajnie jest móc się ubierać w ciuchy mojego faceta
- nowy cel: zbierać kasę, najlepiej do słoika
- zachcianka: jakiś masaż u kosmetyczki :D
- film na dziś: "Funny Games U.S."
- dzisiejszy humor: bezpłciowy

06 listopada 2015

Dokąd płynie miasto moich snów?


Nic mnie ostatnio nie uspokaja tak, jak to intro. Oficjalnie dziękuję Sławiemu za niespodziankę od Comy (still nie wiem jaką ;). Wprowadziłam się do Pietryny. Kocham to miejsce. Tych ludzi. Te duże okna, tę przepiękną ulicę (muszę przyznać, że Piotrkowska jest ładniejsza od Sienkiewki), to miasto które kojarzy mi się tylko i wyłącznie z tym zespołem, tę mieszaninę obskurności ze wzniosłością (tak, mówię o architekturze)... Najciekawsze jest, że miałam mieć pokój 15 metrowy, a jednak wprowadziłam się do mojego lokatora (obecnie już mojego D.) do 30 metrowego salonu. Mamy tam zamontować rzutnik i oglądać Władcę Pierścieni <3 Nie ma to jak mieszkać ze studentem filmoznawstwa ;) Poza tym wzięłam kredyt na 2 lata XD na szkołę angielskiego, ale jak to poważnie brzmi. W ramach wf-u chodzę na basen, łaaał, w końcu jakaś aktywność fizyczna po tylu latach (y). Jak na razie jest dobrze, wręcz cudownie. Doszłam ostatnio do mega przemiany w sposobie myślenia. Stałam się coraz bardziej pozytywna, dawno nie zdarzyło mi się zagłębić w nicość. Na plusie. Wiem, ze przyczynia się do tego detoks od pewnej osoby, ale również wyprowadzka z Kielc, jak mniemam. No i to co mam tu. A mam wiele i chcę jeszcze więcej. Przestałam sobie imaginować jakiekolwiek bariery. Przełamałam się nawet i mam czworokąt przyjaciółek na studiach, jak w seksie w wielkim mieście! XD (ja jestem Samantą oczywiście :P) Jestem wyluzowana, prawdę mówiąc moim jedynym priorytetem jest teraz uczelnia oraz praca nad moim językiem, poza tym żadnych planów, obowiązków, żadnej presji. Możnaby zapytać po co w tej chwili żyję, ale tak naprawdę nie myślę nad tym. Płynę, niekiedy wręcz lecę, ale dobrze mi z tym. W końcu jestem we właściwym miejscu, jak sądze u boku odpowiedniej osoby, w odpowiednim na te kilka lat mieście. Mam cichą nadzieję, że uda mi się mieszkać tu, na Pietrynie, aż do końca moich studiów :)

Niekiedy czytając kwestionariusze na queerze, albo po prostu cokolwiek, gdzie inny człowiek musi napisać coś o sobie, napotykam na tendencję do pisania w stylu "sam musisz dostrzeć moje zalety, których ja w sobie nie dostrzegam, a wad za dużo by wymieniać". Serio też kiedyś miałam takie podejście do samej siebie? Masakra, że też serio ktoś chciał z taką mną być. Wyleczyłam się z każdego kompleksu, z każdej wmówionej, wyimaginowanej, zapozorowanej choroby/dolegliwości/wady. Czuję się silna jak skała, nieugięta jak łodygi bambusa. Czuję się Resus w pełni, w rozkwicie. I to nie tylko D. tak na mnie działa. Prawdę mówiąc zyskałam niepohamowane zasoby siły i energii w trakcie mojego pobytu w Anglii (serio, nie wiem skąd się to bierze, po prostu stało się... jak wytłumaczyć to, że nagle po TYLU LATACH przestałam obgryzać paznokcie??). Fakt faktem, nie ma w moim życiu już żadnych bodźców, które mogłyby mnie rozproszyć, zdołować, załamać ect. Nie łapię stanów depresyjnych. Nie smutam. W sumie to już mało myślę nad tym wszystkim. Czasami mnie potrafi dojebać z miejsca, niczym metalową rurą pod kolana, gdy przypomnę sobie S. albo M. ale wtedy zamiast wpadac w myśli po prostu przestaję. Albo myślę o tym jak mi teraz dobrze, to pomaga zawsze. W końcu nauczyłam się doceniać to, co mam. I kurwa mam w chuj. Jak nigdy dotąd. I jak nigdy wcześniej jestem przekonana, że tego nie zjebie, wręcz przeciwnie, wezmę ile się da. Mam ochotę przekazać każdemu mojemu bliskiemu właśnie taką siłę, taką energię. To o wiele zdrowsze dla umysłu myśleć "uda mi się", "jest zajebiście", niż przemierzac nieograniczone pokłady smutku. Byłam na dobrej drodze do samobójstwa. Serio. Jakże się w chuj cieszę, że to już za mną. Że wraz z 20 urodzinami wszystko się tak naprawdę zmieniło. Obudziłam się w innym ciele, w innym życiu i nic, co było, już nie istniało. Jestem taka sama, ale inna i od nowa. Nie mówię wcale, czy lepsza, czy gorsza. Po prostu szczęśliwa. W końcu czerpię cholerną przyjemność z pisania, słucham muzyki i poruszam się do niej, robię przerwy w składaniu tych słow, żeby niekiedy zamknąć oczy, pogestykulować dłońmi... Dawno takiej siebie nie widziałam.

(Zombie Party 2015, Woor, Kielce)

- moje przemyślenia: spędziłam 8 h w studiu tatuażu i to na nie mojej dziarze
- muzycznie: Captain Nemo, La Pluie, Co que ja suis
- modowo: pora chyba kupić ocieplane Martensy
- nowy cel: nowy gorset, tym razem z RM
- zachcianka: iść do kina
- film na dziś: "21 gramów"
- dzisiejszy humor: wychillowany na maksa