06 listopada 2015

Dokąd płynie miasto moich snów?


Nic mnie ostatnio nie uspokaja tak, jak to intro. Oficjalnie dziękuję Sławiemu za niespodziankę od Comy (still nie wiem jaką ;). Wprowadziłam się do Pietryny. Kocham to miejsce. Tych ludzi. Te duże okna, tę przepiękną ulicę (muszę przyznać, że Piotrkowska jest ładniejsza od Sienkiewki), to miasto które kojarzy mi się tylko i wyłącznie z tym zespołem, tę mieszaninę obskurności ze wzniosłością (tak, mówię o architekturze)... Najciekawsze jest, że miałam mieć pokój 15 metrowy, a jednak wprowadziłam się do mojego lokatora (obecnie już mojego D.) do 30 metrowego salonu. Mamy tam zamontować rzutnik i oglądać Władcę Pierścieni <3 Nie ma to jak mieszkać ze studentem filmoznawstwa ;) Poza tym wzięłam kredyt na 2 lata XD na szkołę angielskiego, ale jak to poważnie brzmi. W ramach wf-u chodzę na basen, łaaał, w końcu jakaś aktywność fizyczna po tylu latach (y). Jak na razie jest dobrze, wręcz cudownie. Doszłam ostatnio do mega przemiany w sposobie myślenia. Stałam się coraz bardziej pozytywna, dawno nie zdarzyło mi się zagłębić w nicość. Na plusie. Wiem, ze przyczynia się do tego detoks od pewnej osoby, ale również wyprowadzka z Kielc, jak mniemam. No i to co mam tu. A mam wiele i chcę jeszcze więcej. Przestałam sobie imaginować jakiekolwiek bariery. Przełamałam się nawet i mam czworokąt przyjaciółek na studiach, jak w seksie w wielkim mieście! XD (ja jestem Samantą oczywiście :P) Jestem wyluzowana, prawdę mówiąc moim jedynym priorytetem jest teraz uczelnia oraz praca nad moim językiem, poza tym żadnych planów, obowiązków, żadnej presji. Możnaby zapytać po co w tej chwili żyję, ale tak naprawdę nie myślę nad tym. Płynę, niekiedy wręcz lecę, ale dobrze mi z tym. W końcu jestem we właściwym miejscu, jak sądze u boku odpowiedniej osoby, w odpowiednim na te kilka lat mieście. Mam cichą nadzieję, że uda mi się mieszkać tu, na Pietrynie, aż do końca moich studiów :)

Niekiedy czytając kwestionariusze na queerze, albo po prostu cokolwiek, gdzie inny człowiek musi napisać coś o sobie, napotykam na tendencję do pisania w stylu "sam musisz dostrzeć moje zalety, których ja w sobie nie dostrzegam, a wad za dużo by wymieniać". Serio też kiedyś miałam takie podejście do samej siebie? Masakra, że też serio ktoś chciał z taką mną być. Wyleczyłam się z każdego kompleksu, z każdej wmówionej, wyimaginowanej, zapozorowanej choroby/dolegliwości/wady. Czuję się silna jak skała, nieugięta jak łodygi bambusa. Czuję się Resus w pełni, w rozkwicie. I to nie tylko D. tak na mnie działa. Prawdę mówiąc zyskałam niepohamowane zasoby siły i energii w trakcie mojego pobytu w Anglii (serio, nie wiem skąd się to bierze, po prostu stało się... jak wytłumaczyć to, że nagle po TYLU LATACH przestałam obgryzać paznokcie??). Fakt faktem, nie ma w moim życiu już żadnych bodźców, które mogłyby mnie rozproszyć, zdołować, załamać ect. Nie łapię stanów depresyjnych. Nie smutam. W sumie to już mało myślę nad tym wszystkim. Czasami mnie potrafi dojebać z miejsca, niczym metalową rurą pod kolana, gdy przypomnę sobie S. albo M. ale wtedy zamiast wpadac w myśli po prostu przestaję. Albo myślę o tym jak mi teraz dobrze, to pomaga zawsze. W końcu nauczyłam się doceniać to, co mam. I kurwa mam w chuj. Jak nigdy dotąd. I jak nigdy wcześniej jestem przekonana, że tego nie zjebie, wręcz przeciwnie, wezmę ile się da. Mam ochotę przekazać każdemu mojemu bliskiemu właśnie taką siłę, taką energię. To o wiele zdrowsze dla umysłu myśleć "uda mi się", "jest zajebiście", niż przemierzac nieograniczone pokłady smutku. Byłam na dobrej drodze do samobójstwa. Serio. Jakże się w chuj cieszę, że to już za mną. Że wraz z 20 urodzinami wszystko się tak naprawdę zmieniło. Obudziłam się w innym ciele, w innym życiu i nic, co było, już nie istniało. Jestem taka sama, ale inna i od nowa. Nie mówię wcale, czy lepsza, czy gorsza. Po prostu szczęśliwa. W końcu czerpię cholerną przyjemność z pisania, słucham muzyki i poruszam się do niej, robię przerwy w składaniu tych słow, żeby niekiedy zamknąć oczy, pogestykulować dłońmi... Dawno takiej siebie nie widziałam.

(Zombie Party 2015, Woor, Kielce)

- moje przemyślenia: spędziłam 8 h w studiu tatuażu i to na nie mojej dziarze
- muzycznie: Captain Nemo, La Pluie, Co que ja suis
- modowo: pora chyba kupić ocieplane Martensy
- nowy cel: nowy gorset, tym razem z RM
- zachcianka: iść do kina
- film na dziś: "21 gramów"
- dzisiejszy humor: wychillowany na maksa

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ciekawy blog zapraszam na swój http://zyciepannyk.blogspot.com/