15 marca 2018

I've become so numb

Naprawdę ciężko jest się trzymać w ryzach w momencie, w którym wszystko się dosłownie wali, praktycznie każda dziedzina mojego codziennego życia. Czasami naprawdę mam ochotę wylecieć do Anglii i już z niej nie wrócić. Najbardziej mam ochotę już nie żyć, nie czuć wszystkich igieł, jakie mam w sercu, nie czuć kłucia w nim od stresu, nie czuć ciężaru smutku z mojej głowy, ani trosk, ani każdego cala nadmiaru myśli, oczywiście smutnych myśli. Muszę się powstrzymywać przed tym, że by sobie czegoś nie zrobić, choć przyznam, że jest to ekstremalne dla mnie, gdy zostaję z takim stanem SAMA. Choć w sumie zdarza się to bardzo często, bo przecież samymi możemy nie zostać tylko fizycznie, ale nawet mając kogoś siedzącego tuż obok przy kompie. Jedyna osoba, która przerywa moją samotność i pozwala mi się rozerwać i odprężyć zostaje mi zakazana, bez jakiegokolwiek konkretnego powodu. Bo tak, bo niby taktyka uwięzienia mnie ma dać cokolwiek dobrego. Czytanie poezji sprawia mi ból. Pisanie sprawia jeszcze większy, ale im bardziej się pogrążam, tym lepiej to jakoś wszystko idzie. To jest naprawdę napięty tydzień, który jest niezwykłym zbiorem moich słabości, wyżaleń, potknięć, żałości, w sumie - wszystkiego co najgorsze. Muszę się trzymać silnie, bo za miesiąc jest premiera, a nie chce zrobić na złość wszystkim umierając, po takim czasie włożonej w próby pracy. To po prostu byłoby nie fair. I z jednej strony powinnam się cieszyć, bo to dla mnie jakiś powód, ale bardziej odczuwam to jako ciężar, od którego chcę się najszybciej uwolnić. Może scena to jednak nie miejsce dla mnie? To też smutna myśl. Nie wiem, czy jest mi tak niedobrze od różnicy ciśnień, temperatur, czy po prostu mój umysł tak bardzo zatruwa też ciało, albo po prostu - to się dzieje tylko w mojej głowie, ale na pewno jest to ponad moje siły męczące. A ponieważ nie dałam rady i spałam trochę w dzień, to podejrzewam, że to będzie bardzo długa i męcząca noc, zanim zasnę. Naprawdę przy tym wizja wiecznego, spokojnego snu to ukojenie. Ale nie mogę tak myśleć, teoretycznie. Zrobiłam coś, czego bardzo żałuję, co było wynikiem mojej głupoty, słabości i naiwności wobec innych ludzi. Niby pozwoliło mi się to oczyścić trochę z emocji, ale jednak zabrało mi to coś, co mnie napędzało do tej całej tragedii wewnętrznej i przelewania jej w wiersze. Także to mi odebrano, a obecny stan to już bezsilność, zmęczenie umysłowe tak silne, że nie wycisnę z siebie ani słowa więcej, poza to tutaj. Powinnam dorosnąć, nauczyć się, że nie zawsze najgorszy wymiar kryzysu ma mi otwierać oczy na różne rzeczy, ale jak na razie tak to się własnie kończy. Najgorszych poznaję dopiero na ich najgorszym czynie, zamiast dostrzec jakikolwiek znak ostrzegawczy wcześniej. A i tak finalnie to zawsze ja cierpię najbardziej. Moje życie, moje związki to po prostu porażka. Powinnam zostać zamknięta, bo nawet w snach już ukazuję się sobie, jako Ofelia. Straszna wizja, ale jakże przyjemna, jakże dopasowana do tego całego mojego marnego jestestwa... Nie wiem czym muszę się stać, żeby w końcu być i żyć, może nie normalnie, ale nie w takim ciągłym cierpieniu, samotności, złości, zazdrości, w mieszance która naprawdę zatruwa i przyćmiewa umysł w takiej ilości i czasie. Miłość i pragnienie miłości mnie niszczy, obiera mi całkowicie świadomość, dualizm tej miłości mnie rozrywa wewnętrznie, jak szczęki potwora zamienia wszystko na strzępy, a sentyment jest najgorszą rzeczą, którą powinnam usunąć z kory mojego mózgu. Chcę kochać i być kochana i w gruncie rzeczy przecież to jest taka NORMALNA potrzeba, a jednak mam wrażenie, że już nigdy się nie spełni tak, jak wiem, że może. Czy więc to odrzucenie jest wynikiem mnie i mojego charakteru, całej trudności ze zniesieniem tylu skrajności i sprzeczności w jednym ciele? Czy też jest to wynik (być może jak zwykle) chujowego dobrania osoby, którą nie wiedzieć czemu dopuszczam do siebie mimo że kompletnie na mnie nie zasługuje, nie widzi tego co robię i ile poświęcam z siebie, nie zna mojej wartości i na dodatek jeszcze zamienia to wszystko w mojej obwinianie się o wszystko? Wołam o sprawiedliwość.