07 września 2013

Włochy 2013 - część specjalna.

Naprawdę nie sądziłam, że wątek Włoch będzie się toczył aż tak długo. W każdym razie dzisiaj zmotywowałam się, aby zakończyć go całkowicie, poprzez specjalną notkę, poświęconą jedzeniu (przede wszystkim) oraz paru pierdołom, o jakich jeszcze mam ochotę napisać.

Nie jadłam lasagne. Ani razu </3

Ale skoro już Włochy, no to oczywiście pizza. Tego w moim przypadku nie mogło zabraknąć, zwłaszcza jeśli chcę utrzymać mój status pizzożercy :) Tak więc wyprawa na pizze była nieunikniona. Nie jadam Margherity w Polsce, bo zazwyczaj jest bezsmakowa, sucha. No i w marghericie powinna być mozzarella, a nie jakiś twór pochodny. Tak więc nakarmiłam podniebienie i zmysły cudowną pizza z prawdziwą włoską mozzarellą, wśród Alp. I było pyszne :) Ciekawostką jest, że pizzę tę wzięłyśmy "take-away" i zjadłyśmy w pobliskim parku. Super klimat ^^



Nie była to oczywiście jedyna pizza. Była jeszcze pizza prosciutto e funghi (czyli po prostu szynka i pieczarki), ale jakoś zapomniałam jej uwiecznić na zdjęciu (taaaak, była taka dobra, że zapomniałam xD), oraz pizza w Riva del Garda z serem oraz szpinakiem <3 Co jak co, ale szpinak taki trochę marny, wolę tę wersję pizzy z kieleckiej pizzeri Roadway, bo tam jest świeży szpinak, pomidory, oliwa, prosciutto oraz tarty parmezan... no ale i tak nie ma co porównywać, ciasto włoskie przebije wszystko.

Następnie czas na coś specjalnego: McDonald! Postanowiłyśmy wraz z S. wpaść do tego przybytku rozpusty, aby poznać co włosi mają ciekawego do zaoferowania, czego nie ma u nas. Oczywiście musiałam eksperymentalnie zjeść jakąś bułę, a trafiłam w wyborze na CBO - chicken, bekon, onion. Masakra. Cały czas czuć cebulę, tak że nie mogłam się skupić na smaku, nic. Bekon oczywiście oddałam S. bo chyba bym od tego zwróciła wszystko, łącznie z kolacją poprzedniego dnia. Ale ogólnie takiej tragedii nie było. Buła jak buła, szału nie ma. Jednak jak ktoś lubi to czego ja nie, to można spróbować :P

Rewelacją natomiast okazał się Share Box (czyli Chicken Box). Niby też to mamy, ale u nas samemu dobiera się zawartość, a tam jest ona określona. Poza tym są tylko 3 porcje 3 rożnych rzeczy i to tyle, nie ma boxa 5 porcjowego jak u nas. Co do zawartości to oczywiście muszą być chicken nuggets. I to tyle z tego co znamy. Poza tym kółeczko z serem szpinakowym w środku oraz trójkącik sera brie. Jak dla mnie coś cudownego, ale S. chyba nie za bardzo podpasowało... więcej dla mnie :)


A takie oto sosiki dostaliśmy do sałatki jaką jadła moja siostra:

I ostatnie danie. Pulpety chlebowe czyli canederli (to akurat kuchnia austriacka, ale cóż się dziwić, skoro te tereny, w których byłyśmy, kiedyś należały do Austrii) .Po zejściu z Monte Altissimo można by pożreć konia z kopytami, a nam się trafił ten oto rarytasik. Niewinnie, niby kilka pulpetów w cudownym oczywiście sosie pomidorowym, a jednak można czuć się najedzonym przez całą pozostałą drogę do domu, czyli jakieś kilka godzin. A tak serio to wzięłyśmy pierwsze lepsze danie, bo nie było niczego lepszego. Ja nastawiłam się na tę cholerną lasagne, ale okazało się, że serwowali ją tam dzień wcześniej. Peszek... Ale kulki świetne ^^

To tyle ze spraw jedzeniowych skonsumowanych tam na miejscu. Teraz moje zdobycze, które przyleciały do Polski i są tutaj wraz ze mną:



Milka Slurp - kakao. Takie samo jak wszystkie, tylko to jest bardziej hipsterskie. Bez szału.
Nutella &GO - stoi w lodówce, przyznaję, jeszcze nie próbowałam :)
Mikado - orzechowe już skończone, ta wersja smakuje bardziej wyraziście niż klasyczne ^^

Poza tym takie to cudo widziałam na wystawie Gucciego w Veronie:

Razem z S. zakochałyśmy się, ale pewnie nigdy nie będzie nas na taką stać :) Zresztą nawet nie wiemy ile ona kosztuje, bo wszystkie sklepy na tamtej ulicy (dość luksusowej) nie miały cen na wystawach, pewnie dlatego, żeby nie przestraszyć ludzi :D :D No i jeszcze natrafiłam na ogródki Zen. Mam w planach sobie taki zrobić, bo nie będę przecież płacić za coś tak prostego:

No i na koniec maska verońska:

Brak komentarzy: