04 lutego 2015

What else should I be


Muszę się naprawdę zmuszać, żeby tu napisać. Włosy wypadają mi, jak jeszcze nigdy w życiu, a moja mama dziwi się, czym ja się tak stresuję. Być może tym, że ostatnie 2 miesiące były totalną miazgą dla mojego umysłu, ot co. Ledwo zaczęłam studia na poważnie (trwa sesja, no sory nie mam wyboru już teraz) to myślę o roku dziekanki i wyjeździe daleko stąd... Myślę o Indiach, albo Bali. Włochy już były :) I tak - jestem totalnie zainspirowana książkę Eat, Pray Love. Ale skończyłam ją czytać, może stąd mój nagły spadek humoru, niczym parabola, zbliżam się do mojego ukochanego "poniżej zera" <3 (tak, to się nazywa depresją)... A miałam już cichutką nadzieję, że mi to minęło. Poznaję od nowa swój umysł, tęskniąc, jak to robiłam zawsze, tylko teraz nie jest to takie samo jak zwykle. Powiedziałabym, że czuję bardziej rozpacz, niż tęsknotę. Tęsknię za wolną sobą. Zawsze mnie przytłaczała ta myśl. Ja naprawdę potrzebuję sobie zrobić przerwę od wszystkiego. Nie pomaga mi nawalanie sobie tysiąca spraw na głowę (zostałam sekretarz stowarzyszenia, które przejęliśmy). Słucham ambitnej muzyki typu Nirvana, Blur, RHCP, ale nie, Donatan i Cleo mogą mi jakoś podtrzymać humor. Shit happends.
Czy ja mam jakieś zakrzywione postrzeganie świata? (tak, na pewno, nawet nie chyba, to już wiesz przecież, resus...) Widzę zdjęcia rożnych par na ich ślubach, na fb wyskakują mi piękne dwie kobiety w bieli, a to co ja czuję widząc taką fotografie to... niezrozumienie? Chyba tak. Nie rozumiem. Nawet rozmawiając ostatnio o ślubach, organizacji ich oraz tym, jak to sobie wyobrażam mój ślub (przyznaję, mój umysł ma na ten temat milion pomysłów, nie wiem ile razy musiałabym się "ślubować", żeby spełnić je wszystkie, a wszystkie są zajebiste). Ja po prostu tego nie czuję, w sumie co w tym dziwnego, mam dopiero 19 lat, nie muszę o tym myśleć. Tylko, że ja zawsze wyobrażałam się (i w sumie jak sądzi moja sister - jestem) osobą, która potrzebuje kogoś w życiu. No i fakt, jestem. Tylko teraz mam dość. Chciałabym... czegoś. Nie wiem czego, ale cały czas trwam w tym samym, w czym trwałam nawet będąc w związku, w czymś w czym trwam już dobrze od czasu, w którym poznałam M. a to było hm... 7 lat temu? (boże, jak ten czas leci!). Jemu też o tym mówiłam, opisując to jako "zagubiony puzzel, którego brakuje mi w obrazku mnie samej". Tylko że teraz mam wrażenie jakby była tylko ramka, a reszta puzzli spierdoliła gdzieś w popłochu. Męczę się sama ze sobą (tłumaczę to depresją, własną beznadziejnością oraz przytłaczającym życiem, na które teraz i tak nie mam wpływu). Pierwszy raz w życiu myślę tak infantylnie - myślę o księciu, który mnie zbawi. W sumie to tak naprawdę nie o księciu, a o Tsukim, ale i tak moje wyobrażenie jego jest iście książęce. Dobra, tak naprawdę wyobraża mi się on jako Felipe, którego spotykam gdzieś z dala stąd i z którym wyruszam w podróż, która będzie trwać aż do mojej śmierci, a mianowicie życie z nim, w szczęściu i pełnym podróży.
Jestem tak niesamowicie głupia.


- moje przemyślenia: jestem beznadziejna, totalnie
- muzycznie: tyle w tym roku koncertów. znowu
- modowo: znowu czuję się nijaka
- nowy cel: Indie
- zachcianka: kurczak tikka masala w renamencie
- film na dziś: "Szkoła uczuć"
- dzisiejszy humor: a weź pan...

Brak komentarzy: