17 maja 2013

nastąpił przeciek. wylew wewnętrzny. wszystko odeszło. chyba już dobrze

Jakże trzeba być mną, żeby już nawet nie pisać własnych myśli na blogu, tylko w specjalnym dzienniczku myśli, totalnie nieujawnianym nikomu, który nawet nie jest moim pamiętnikiem, o którym ostatnimi czasy całkiem zapomniałam... Tańczę sobie, potem delikatnie wiruję sobie po pokoju, starając się jak najmniej hipopotamowo przekładać nogi, podczas gdy uszy zalewają tę właśnie specyficzne piosenki. Pełne sentymentu, wspomnień, powiązanych z nimi uczuć. Nie cierpię Depeche Mode. A mimo to zdałam sobie sprawę, że przecież właśnie dlatego w te wakacje zostaję w Polsce. No jasne Resus, jak mogłaś zapomnieć. A tu proszę cóż za nagły przewrót. Och yes, Strangelove... Teraz znowu mój umysł faluje. W sumie to doszła kolejna piosenka do coverów i nie chodzi o tę podaną wcześniej, ale tę, którą tak polubiłam, bo nie była stara i nie kojarzyła mi się z tamtymi osobami, z tamtymi myślami o przeszłości, których nigdy nie chciałabym mieć. To mnie osłabiło, dlatego jestem taka, jak teraz. Jak można tego nie zrozumieć; ależ jestem nieperspektywistyczna, ja też nie umiem zrozumieć. Never let me down. Pitolę od rzeczy, ale lepiej jest zrobić wokół siebie taką powłokę "nie podchodzić". Mam nadzieję, że chociaż po śmierci ktoś odkryje moje spisy najskrytszych myśli. Ale cóż dalej? Co chwilę dopada mnie, gdy stoję przy oknie przypominam sobie ten obraz i automatycznie łzy napływają mi do oczu, każdy cal jest przepełniony czymś, I feel you. Spoko, już niedługo odetnę się od zmysłów przez moją własną lobotomię, którą dla siebie stworzyłam. Lubię ten ból, lubię tak...  tak - to chyba dobre słowo - cierpieć, czuć rozkosz z każdą raną, która przecież nie jest moją własną, ale jak lustrzane odbicie pojawia się na mnie. Po co więc żyję? Tylko po to aby czuć? Aby TO czuć? No tak łatwiej, łatwiej. Chciałabym łatwiej. Chciałabym móc wybrać tę opcję, and I promise, niedługo tak będzie, jak zdążę się ze wszystkimi pożegnać. Ale najpierw jeszcze jedno. Więc to mi może trochę zająć. Może pogubiłam się już w myślach? Coraz silniej czuję alter ego wyłaniające się spod skóry. Tej która jest jedyną granicą, mnie, jej i naszej duszy. Personal Jesus. Resus pasuje znacznie lepiej. Zresztą nieważne. Irytuje mnie dopasowanie ich wszystkich, nie tylko tu, ale przede wszystkim do mojego nastroju, nie chcę ich słyszeć, a zarazem robią dobrze dla moich myśli. Albo po prostu zaspokajają w pełni mój masochizm. Ten, który ostatnio stał się moją obsesją. Ale nie mam zamiaru się wyleczyć... Zresztą, nieważne. Enjoy the silence...

- moje przemyślenia: all I wanted is here
- muzycznie: Depeche Mode - "Heaven"
- modowo: spódnice, wyłazić z szafy >.<
- nowy cel: czy świadectwo z paskiem to przesada, jak na cel?
- zachcianka: odpłynąć
- film na dzisiaj: powtórka nocy "Zmierzchu" :D
- dzisiejszy humor: opadnięta z sił

Brak komentarzy: